W niedzielny poranek usłyszałam dzwonek do drzwi: Przede mną stał ktoś, kogo nie widziałam od kilkudziesięciu lat
W niedzielny poranek usłyszałam dzwonek do drzwi. Zamarłam z filiżanką herbaty w dłoni, bo przecież nikt nie miał dziś przychodzić. Kot podniósł łebek i spojrzał na mnie pytająco. Wstałam powoli, szlafrok otulił mnie szczelniej, jakby chciał ochronić przed tym, co miało się wydarzyć. Otworzyłam drzwi i przez chwilę nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Przede mną stała Maria – moja siostra, której nie widziałam od ponad trzydziestu lat.
— Cześć, Aniu — powiedziała cicho, a jej głos drżał. — Mogę wejść?
Nie odpowiedziałam od razu. W głowie miałam tysiące myśli, wspomnienia sprzed lat, kłótnie, łzy i tę jedną noc, po której wszystko się rozpadło. Maria była starsza o dwa lata, zawsze odważniejsza, zawsze pierwsza do walki. Ja byłam tą cichą, która godziła się na wszystko, byle tylko był spokój.
— Wejdź — powiedziałam w końcu, robiąc miejsce w drzwiach.
Weszła powoli, rozglądając się niepewnie po moim mieszkaniu. Pachniało tostami i herbatą, a z radia cicho płynęła stara piosenka Niemena. Przez chwilę stałyśmy w milczeniu.
— Ładnie tu masz — powiedziała w końcu. — Zawsze lubiłaś porządek.
— Chcesz herbaty? — zapytałam, starając się ukryć drżenie głosu.
— Poproszę. — Usiadła przy stole i zaczęła bawić się obrączką na palcu.
Zaparzyłam herbatę i postawiłam przed nią filiżankę. Usiadłam naprzeciwko i patrzyłam na nią uważnie. Zmieniła się – zmarszczki wokół oczu, siwe pasma we włosach, ale wciąż miała ten sam uparty wyraz twarzy.
— Dlaczego przyszłaś? — zapytałam w końcu.
Westchnęła ciężko.
— Mama umiera — powiedziała cicho. — Lekarze dają jej kilka tygodni. Chciała cię zobaczyć.
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Mama… Ostatni raz widziałam ją na pogrzebie taty. To wtedy wszystko się rozpadło. Maria oskarżyła mnie o to, że nie pomogłam jej wystarczająco w opiece nad ojcem. Ja miałam wtedy małe dziecko i pracę na dwa etaty. Ona była sama, bez dzieci, ale uważała, że to ja powinnam poświęcić więcej czasu rodzinie.
— Po tylu latach… — zaczęłam, ale głos mi się załamał.
— Wiem — przerwała mi Maria. — Wiem, że to wszystko było trudne. Ale mama naprawdę chce cię zobaczyć. Prosiła mnie o to codziennie przez ostatni miesiąc.
Zapanowała cisza. Słychać było tylko tykanie zegara i deszcz uderzający o parapet.
— A ty? — zapytałam nagle. — Ty też chcesz mnie zobaczyć?
Spojrzała na mnie zaskoczona.
— Nie wiem — odpowiedziała szczerze. — Przez lata myślałam, że już cię nie potrzebuję. Ale kiedy zobaczyłam mamę taką słabą… Zrozumiałam, że nie chcę zostać sama na świecie.
Poczułam łzy pod powiekami. Przez tyle lat żyłyśmy obok siebie jak obce osoby. Święta spędzałyśmy osobno, nasze dzieci nie znały się prawie wcale. Wszystko przez dumę i żal, który narastał z każdym rokiem.
— Może powinnam była wtedy inaczej postąpić — powiedziałam cicho. — Ale byłam młoda, przestraszona… Nie wiedziałam, co robić.
Maria skinęła głową.
— Ja też popełniłam błędy — przyznała. — Myślałam, że jestem silniejsza niż ty, że dam radę sama. Ale nie dałam.
Siedziałyśmy tak jeszcze długo, rozmawiając o przeszłości – o ojcu, który był surowy i wymagający; o mamie, która zawsze starała się nas pogodzić; o naszych dzieciach i życiu, które potoczyło się zupełnie inaczej niż planowałyśmy jako nastolatki.
W końcu Maria wyciągnęła do mnie rękę.
— Pojedziesz ze mną do mamy?
Patrzyłam na jej dłoń przez chwilę. W głowie miałam chaos – strach przed konfrontacją z matką, żal do siostry i tęsknotę za rodziną, której już prawie nie miałam.
— Pojadę — powiedziałam w końcu. — Ale nie wiem, czy potrafię jej wybaczyć wszystko.
Maria uśmiechnęła się smutno.
— Myślę, że ona też nie potrafi wybaczyć wszystkiego sobie.
Tego dnia pojechałyśmy razem do szpitala. Mama leżała blada i słaba na łóżku, ale kiedy mnie zobaczyła, w jej oczach pojawiły się łzy. Usiadłam przy niej i przez chwilę trzymałyśmy się za ręce w milczeniu. Potem zaczęłyśmy rozmawiać – o wszystkim i o niczym; o dzieciństwie, o tym co bolało i co cieszyło; o tym, czego nigdy sobie nie powiedziałyśmy.
Kiedy wracałam wieczorem do domu z Marią u boku, czułam się lżejsza niż przez ostatnie trzydzieści lat. Wiedziałam, że przed nami jeszcze długa droga do przebaczenia – sobie nawzajem i samej sobie – ale pierwszy krok został zrobiony.
Czasem zastanawiam się: ile rodzinnych konfliktów można by uniknąć, gdybyśmy potrafili rozmawiać wcześniej? Czy naprawdę musimy czekać na chorobę albo śmierć bliskiej osoby, żeby wyciągnąć rękę do zgody?