Trzydzieści lat temu byłam matką pięciorga dzieci. Dziś nikt z nich nie chce nam pomóc…
– Mamo, nie mogę teraz rozmawiać, jestem w pracy – słyszę w słuchawce głos mojej najstarszej córki, Magdy. – Oddzwonię później.
Ale wiem, że nie oddzwoni. Tak jak nie oddzwania od miesięcy. Odkładam telefon na stół i patrzę na Andrzeja, mojego męża. Siedzi przy oknie, patrzy w dal, jakby miał nadzieję, że ktoś do nas przyjdzie. Ale nikt nie przychodzi.
Trzydzieści lat temu nasz dom tętnił życiem. Piątka dzieci – Magda, Tomek, Kasia, Bartek i najmłodsza Ola – biegała po pokojach, śmiała się, kłóciła, płakała. Byłam wtedy młoda, pełna energii. Zrezygnowałam z pracy w bibliotece, żeby być z nimi w domu. Andrzej pracował na kolei, często wracał późno, zmęczony i milczący. Ale ja wierzyłam, że rodzina jest najważniejsza.
Pamiętam tamte poranki – śniadania na szybko, kanapki do szkoły, szukanie zgubionych zeszytów. Wieczorami czytałam im bajki, tuliłam do snu. Czasem płakałam z bezsilności, kiedy nie starczało pieniędzy albo dzieci chorowały jedno po drugim. Ale zawsze powtarzałam sobie: „Dla nich warto”.
Kiedy Magda miała 18 lat, wyprowadziła się do Warszawy na studia. Byliśmy dumni, choć serce mi pękało. Potem Tomek – zawsze uparty – poszedł do technikum samochodowego i szybko znalazł pracę w Niemczech. Kasia wyszła za mąż za chłopaka z sąsiedztwa i zamieszkała w bloku obok. Bartek i Ola też szybko opuścili dom.
Zostaliśmy z Andrzejem sami w dużym mieszkaniu na osiedlu w Radomiu. Przez pierwsze lata dzieci jeszcze dzwoniły, wpadały na niedzielny obiad. Ale z czasem coraz rzadziej…
– Może powinniśmy sprzedać mieszkanie i przeprowadzić się bliżej któregoś z nich? – zaproponował kiedyś Andrzej.
– Myślisz, że chcieliby nas u siebie? – odpowiedziałam gorzko.
Nie chciałam być ciężarem. Przecież tyle im daliśmy – miłość, wsparcie, wszystko, co mieliśmy. Czy to tak wiele prosić o trochę uwagi?
Ostatnio Andrzej zaczął chorować. Cukrzyca, nadciśnienie… Potrzebuje pomocy przy codziennych czynnościach. Ja też nie mam już tyle sił co kiedyś – bolą mnie stawy, coraz trudniej mi chodzić po schodach.
Dzwoniłam do dzieci. Najpierw do Magdy:
– Córeczko, tata jest chory. Może mogłabyś przyjechać na weekend?
– Mamo, mam tyle pracy… Może za miesiąc?
Tomek:
– Mamo, przecież wiesz, że mieszkam za granicą. Nie mogę tak po prostu zostawić wszystkiego.
Kasia:
– Mamo, mam dwójkę dzieci i pracuję na dwie zmiany. Nie dam rady.
Bartek nawet nie odebrał telefonu. Ola napisała SMS-a: „Mamo, przykro mi, ale nie mogę teraz przyjechać”.
Czuję się jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi i zostawił pustkę. Przecież zawsze byliśmy rodziną… Czy naprawdę tak trudno znaleźć dla nas chwilę?
W zeszłym tygodniu Andrzej upadł w łazience. Nie byłam w stanie go podnieść sama. Zadzwoniłam po sąsiada – pana Zbyszka z parteru. Pomógł nam bez słowa skargi. Wstydziłam się jak nigdy dotąd.
Wieczorem usiedliśmy z Andrzejem przy kuchennym stole.
– Może powinniśmy poprosić o pomoc opiekę społeczną? – zapytał cicho.
– A dzieci? – łzy napłynęły mi do oczu. – Przecież mamy dzieci…
Milczał długo.
– Może już ich nie mamy – powiedział w końcu gorzko.
Nie spałam całą noc. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: pierwsze kroki Magdy, uśmiech Tomka, wieczorne rozmowy z Kasią… Gdzie popełniłam błąd? Czy byłam zbyt opiekuńcza? Czy za mało wymagałam? A może to świat się zmienił i teraz każdy myśli tylko o sobie?
Następnego dnia zadzwoniła Kasia.
– Mamo… Słyszałam od Magdy, że tata miał wypadek. Wszystko w porządku?
– Już lepiej – odpowiedziałam cicho.
– Przepraszam, że nie mogę pomóc… Naprawdę mam ciężko.
Chciałam krzyczeć: „A ja przez całe życie miałam lekko?!” Ale tylko westchnęłam.
– Rozumiem, Kasiu.
Po rozmowie poczułam się jeszcze bardziej samotna niż wcześniej.
Czasem myślę o tym wszystkim, co poświęciłam dla rodziny. O marzeniach, które odłożyłam na później – podróżach, książkach do przeczytania, kursach językowych… Wszystko dla nich. A teraz siedzę w pustym mieszkaniu i czekam na telefon, który nigdy nie zadzwoni.
Sąsiadka Basia mówi:
– Musisz myśleć o sobie! Dzieci mają swoje życie.
Ale jak mam przestać być matką?
W niedzielę poszliśmy z Andrzejem na spacer do parku. Siedzieliśmy na ławce i patrzyliśmy na młode rodziny z dziećmi.
– Pamiętasz jak nasze dzieci były małe? – zapytał Andrzej.
– Pamiętam…
Cisza między nami była cięższa niż kiedykolwiek.
Wieczorem napisałam list do dzieci:
„Kochani,
Nie oczekujemy wiele. Chcielibyśmy tylko wiedzieć, że jesteście blisko – choćby myślami. Że pamiętacie o nas tak samo mocno, jak my pamiętamy o was każdego dnia.
Mama”
Nie wiem czy przeczytają ten list. Nie wiem czy coś się zmieni.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę rodzina musi się rozpaść tylko dlatego, że dzieci dorosły? Czy to ja zawiodłam jako matka? A może to świat tak bardzo się zmienił?
Czy Wy też czujecie czasem tę pustkę? Czy można jeszcze odbudować więzi rodzinne zanim będzie za późno?