Trzy lata później: Tymczasowa pomoc, która nigdy się nie skończyła. Czy można zatracić siebie, pomagając najbliższym?

— Mamo, tylko na dwa tygodnie, naprawdę. Potrzebuję cię, nie dam sobie rady sama — głos Kasi drżał przez telefon, a ja czułam, jak serce ściska mi się z troski. To był marzec, jeszcze chłodno, a ja właśnie zaczynałam planować swój pierwszy od lat wyjazd w góry. Ale przecież nie mogłam odmówić własnej córce. — Oczywiście, Kasiu. Przyjadę jutro rano — odpowiedziałam bez wahania.

Nie wiedziałam wtedy, że te „dwa tygodnie” zamienią się w trzy lata. Że moje życie, które powoli zaczynałam układać na nowo po śmierci męża, zostanie całkowicie podporządkowane potrzebom innych. Że codzienność wypełnią mi pieluchy, kaszki, przedszkolne przedstawienia i wieczne poczucie winy — bo zawsze mogłam zrobić coś lepiej.

Pierwsze dni były nawet przyjemne. Mały Staś tulił się do mnie, a Zosia śmiała się głośno, gdy czytałam jej bajki. Kasia i Tomek wracali późno z pracy, wdzięczni za każdy ciepły obiad i posprzątane mieszkanie. Czułam się potrzebna, kochana — jakby ktoś znów dał mi sens życia.

Ale tygodnie mijały, a nikt nie mówił o powrocie do starego układu. Kasia coraz częściej zostawała dłużej w pracy, Tomek wyjeżdżał służbowo. Z czasem zaczęli traktować moją obecność jak coś oczywistego. — Mamo, możesz odebrać Zosię z baletu? — pytała Kasia przez telefon. — Mamo, Staś ma katar, nie dam rady dziś zostać w domu — słyszałam codziennie.

Pewnego wieczoru, gdy dzieci już spały, usiadłam z Kasią przy kuchennym stole. — Kasiu, kiedy planujecie znaleźć opiekunkę? Albo może przedszkole dla Stasia? — zapytałam ostrożnie.

Kasia spojrzała na mnie zaskoczona. — Mamo, przecież to dla ciebie też dobrze. Nie jesteś sama w domu, masz zajęcie. Dzieci cię kochają! — powiedziała z uśmiechem.

Poczułam ukłucie żalu. Czy naprawdę myśli, że moje życie to tylko czekanie na kolejne obowiązki? Że nie mam własnych marzeń?

Z czasem zaczęłam czuć się coraz bardziej zmęczona. Rano budziłam się z bólem pleców, wieczorami zasypiałam przy bajkach dla dzieci. Moje koleżanki dzwoniły coraz rzadziej — „I tak nigdy nie masz czasu”, mówiły z wyrzutem. Wyjazd w góry odłożyłam na bliżej nieokreślone „kiedyś”.

Wszystko zmieniło się pewnej niedzieli, gdy odwiedziła mnie moja siostra Basia. Usiadłyśmy na ławce przed blokiem, dzieci bawiły się w piaskownicy.

— Haniu, ty już nie jesteś sobą — powiedziała cicho Basia. — Pamiętasz, jak zawsze mówiłaś, że po sześćdziesiątce zaczniesz żyć dla siebie? A teraz żyjesz tylko dla nich.

Zacisnęłam dłonie na kolanach. — Ale co mam zrobić? Przecież to moja córka…

— Twoja córka jest dorosła. Ty też masz prawo do swojego życia — odpowiedziała stanowczo Basia.

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Zaczęłam zauważać rzeczy, które wcześniej ignorowałam: jak Kasia przestała pytać mnie o zdanie; jak Tomek rzucał mi tylko krótkie „dzięki” i znikał do swojego świata; jak dzieci zaczęły traktować moją obecność jak coś oczywistego.

Któregoś dnia zebrałam się na odwagę i powiedziałam Kasi:

— Kasiu, musimy porozmawiać. Jestem zmęczona. Potrzebuję czasu dla siebie.

Kasia spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

— Ale mamo! Przecież zawsze mówiłaś, że rodzina jest najważniejsza! Jak możesz nas zostawić?

Poczułam łzy pod powiekami.

— Nie chcę was zostawiać. Ale chcę też żyć swoim życiem. Chcę pojechać w góry, spotkać się z koleżankami… Chcę być babcią z wyboru, a nie z obowiązku.

Przez kilka dni panowała między nami cisza. Tomek unikał mnie wzrokiem, Kasia była oschła. Dzieci pytały: „Babciu, dlaczego jesteś smutna?”

W końcu Kasia przyszła do mnie wieczorem.

— Przepraszam, mamo. Nie zauważyliśmy nawet, jak bardzo cię obciążamy… Może rzeczywiście powinniśmy poszukać pomocy gdzie indziej.

Poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Bo czy można tak po prostu przestać być potrzebną?

Dziś minęły trzy lata od tamtej rozmowy. Częściej bywam u siebie niż u Kasi. W końcu pojechałam w góry — sama, pierwszy raz od lat. Spotykam się z koleżankami na kawie i uczę się mówić „nie” bez poczucia winy.

Ale czasem patrzę na zdjęcia wnuków i pytam siebie: czy zrobiłam dobrze? Czy można być dobrą matką i babcią, nie tracąc przy tym siebie?

A wy? Gdzie stawiacie granicę między pomocą a poświęceniem?