Teściowie niszczą mojego syna swoimi oczekiwaniami – musiałam w końcu powiedzieć DOŚĆ!
– Janek, nie możesz tak po prostu odmówić! – głos pani Haliny, matki jego żony, rozbrzmiewał w kuchni niczym dzwon alarmowy. Stałam w progu, ściskając w dłoni kubek z herbatą, i patrzyłam na mojego syna. Jego ramiona były przygarbione, wzrok wbity w blat stołu. Widziałam, jak walczy ze sobą, jak bardzo chciałby powiedzieć „dość”, ale nie potrafił.
To nie był pierwszy raz. Od kiedy Janek ożenił się z Kasią, jego życie zmieniło się nie do poznania. Zawsze był ambitny – skończył Politechnikę Warszawską z wyróżnieniem, dostał świetną pracę w dużej firmie informatycznej. Kiedy kupił dom pod Warszawą i spłacił kredyt szybciej niż ktokolwiek się spodziewał, byłam z niego dumna jak nigdy. Ale wtedy pojawiła się Kasia – piękna, inteligentna, z dobrego domu. I jej rodzice.
Na początku wydawało się, że wszystko będzie dobrze. Kasia była ciepła, uśmiechnięta, a jej rodzice – państwo Nowakowie – sprawiali wrażenie ludzi otwartych i serdecznych. Szybko jednak okazało się, że mają wobec Janka ogromne oczekiwania. „Janek, przecież ty możesz jeszcze lepiej!”, „Janek, taki dom to dopiero początek!”, „Janek, dzieci? Kiedy dzieci?” – słyszałam to na każdym rodzinnym spotkaniu.
Pamiętam jeden wieczór szczególnie wyraźnie. Siedzieliśmy wszyscy przy stole – ja, mój mąż Marek, Janek z Kasią i jej rodzice. Rozmowa zeszła na temat pracy Janka.
– No dobrze, Janek – zaczęła pani Halina – ale czy nie myślałeś o własnej firmie? Przecież w twoim wieku to już czas na coś swojego! Z takim doświadczeniem…
Janek uśmiechnął się blado.
– Mamo Kasiu, ja naprawdę lubię swoją pracę. Jest stabilnie, dobrze zarabiam…
– Ale przecież możesz więcej! – wtrącił pan Andrzej, ojciec Kasi. – Nie możesz całe życie być tylko trybikiem w cudzej maszynie.
Widziałam, jak Janek zaciska pięści pod stołem. Kasia patrzyła na niego z wyczekiwaniem. Mój mąż próbował zmienić temat, ale atmosfera już zgęstniała.
Po kolacji podeszłam do Janka na tarasie.
– Synku…
– Mamo, ja już nie wiem… Oni ciągle czegoś chcą. Domu większego, samochodu lepszego, dzieci… A ja po prostu chciałbym trochę spokoju.
Przytuliłam go mocno. Był dorosłym mężczyzną, a ja czułam się tak bezradna jak wtedy, gdy miał pięć lat i wrócił ze szkoły z rozbitym kolanem.
Z czasem było tylko gorzej. Państwo Nowakowie zaczęli przyjeżdżać bez zapowiedzi. Wchodzili do domu Janka jak do siebie. Krytykowali wszystko: firanki, układ mebli, nawet sposób gotowania zupy przez Kasię. Janek coraz częściej wracał późno z pracy. Czasem dzwonił do mnie wieczorem i mówił tylko jedno słowo: „Mamo…” – a ja wiedziałam już wszystko.
Kasia też zaczęła się zmieniać. Coraz częściej powtarzała słowa swoich rodziców: „Może faktycznie powinniśmy pomyśleć o większym domu?”, „Może powinniśmy pojechać na droższe wakacje?”, „Może powinniśmy…” – zawsze „powinniśmy”, nigdy „chcemy”.
W końcu przyszedł dzień, kiedy Janek zadzwonił do mnie o szóstej rano.
– Mamo… Ja już nie mogę. Wczoraj pokłóciłem się z Kasią tak bardzo, że… że chyba pierwszy raz pomyślałem o rozwodzie.
Serce mi ścisnęło. Pojechałam do nich natychmiast. Zastałam Janka siedzącego na schodach przed domem. Obok niego walizka.
– Co się stało?
– Kasia powiedziała, że jeśli nie zacznę spełniać oczekiwań jej rodziców, to ona nie widzi sensu w naszym małżeństwie.
Usiadłam obok niego i przez chwilę milczeliśmy.
– Synku… Musisz im powiedzieć prawdę. Musisz postawić granice.
Janek spojrzał na mnie z rozpaczą.
– Ale jak? Przecież to rodzina Kasi…
– A ty jesteś moim synem. I zasługujesz na szczęście.
Tego samego dnia poprosiłam państwa Nowaków o spotkanie. Przyjechali szybko – byli przekonani, że chodzi o coś ważnego.
Usiedliśmy wszyscy przy stole. Janek był blady jak ściana.
– Państwo Nowakowie – zaczęłam spokojnie, choć serce waliło mi jak młotem – musimy porozmawiać o tym, jak wasze oczekiwania wpływają na Janka i Kasię.
Pani Halina uniosła brwi.
– Ależ my chcemy tylko dobrze!
– Wiem – przerwałam jej stanowczo – ale wasze „dobrze” sprawia, że mój syn jest nieszczęśliwy. Że wasza córka jest nieszczęśliwa. Że ich małżeństwo wisi na włosku.
Zapadła cisza. Pan Andrzej spojrzał na mnie chłodno.
– Chce pani powiedzieć, że to nasza wina?
– Chcę powiedzieć, że czasem trzeba pozwolić młodym żyć po swojemu. Pozwolić im popełniać błędy i cieszyć się tym, co mają.
Janek pierwszy raz od dawna podniósł głowę i spojrzał prosto na teściów.
– Mamo Kasiu, Tato Kasiu… Proszę was. Dajcie nam trochę przestrzeni. Kocham Kasię i chcę być z nią szczęśliwy. Ale nie mogę żyć pod ciągłą presją.
Pani Halina rozpłakała się cicho. Pan Andrzej milczał długo, po czym wstał i wyszedł na taras.
Nie wiem, czy to spotkanie coś zmieniło na zawsze. Ale wiem jedno: Janek po raz pierwszy od dawna wyglądał na kogoś, kto odzyskał choć odrobinę nadziei.
Dziś patrzę na niego i zastanawiam się: czy naprawdę musimy zawsze spełniać oczekiwania innych kosztem własnego szczęścia? Czy rodzina powinna być miejscem wsparcia czy wiecznej presji? Może czasem trzeba po prostu powiedzieć „dość” – nawet jeśli to boli.