Teściowa zmusiła mnie do rezygnacji z części odziedziczonego majątku – historia Magdy z Warszawy

– Albo podpiszesz te papiery, albo nie masz tu czego szukać! – głos pani Stefanii odbił się echem po ciasnej kuchni na warszawskim Grochowie. Stałam z dłońmi zaciśniętymi na kubku herbaty, a w gardle czułam gulę większą niż kiedykolwiek. To nie był pierwszy raz, kiedy teściowa próbowała mnie upokorzyć, ale tym razem posunęła się dalej niż zwykle.

– Pani Stefaniu, to jest mieszkanie po moim mężu. Po naszym Adamie… – próbowałam mówić spokojnie, choć czułam, że zaraz się rozkleję.

– Po MOIM synu! – przerwała mi ostro. – Ty tu jesteś tylko przez przypadek. Gdyby nie on, nawet byś nie zobaczyła tej klatki schodowej!

Wiedziałam, że nie ma sensu się kłócić. Adam zmarł nagle pół roku temu – zawał, 42 lata. Zostawił mi połowę mieszkania, drugą połowę miał dostać jego brat, Paweł. Ale Paweł mieszkał w Norwegii od lat i nie chciał wracać do Polski. Teściowa uznała więc, że wszystko należy się jej.

– Magda, podpisz to i nie rób scen – powiedziała już ciszej, ale z taką pogardą w głosie, że aż mnie zabolało. – Ja tu całe życie harowałam. Ty przyszłaś na gotowe.

Przypomniałam sobie dzień pogrzebu Adama. Stefania nawet wtedy nie potrafiła powstrzymać się od złośliwości:

– Widzisz, do czego doprowadziłaś mojego syna? Praca po nocach, kredyt na mieszkanie… A ty tylko kawki z koleżankami i kosmetyczka!

To była nieprawda. Pracowałam w szkole jako nauczycielka polskiego, dorabiałam korepetycjami. Adam był informatykiem, sam chciał kupić większe mieszkanie. Ale Stefania zawsze widziała we mnie wroga.

Teraz siedziałyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Na blacie leżały dokumenty przygotowane przez notariusza – zrzeczenie się praw do połowy mieszkania na rzecz teściowej.

– Nie mogę tego zrobić – powiedziałam cicho. – To jest mój dom.

– Twój dom? – prychnęła. – Ty nawet dzieci mu nie dałaś! Siedem lat małżeństwa i co? Pustka! Nawet wnuka nie mam!

Zacisnęłam zęby. Temat dzieci był dla mnie jak otwarta rana. Przeszliśmy z Adamem przez piekło: kliniki, badania, hormony… Nic nie pomogło. On mówił: „Magda, mamy siebie”. Ale dla Stefanii byłam winna wszystkiego.

Wtedy do kuchni wszedł Paweł – brat Adama, przyleciał specjalnie na spotkanie w sprawie spadku.

– Co tu się dzieje? – zapytał zmęczonym głosem.

– Twoja bratowa nie chce podpisać papierów! – Stefania wskazała na mnie palcem jak na przestępcę.

Paweł spojrzał na mnie uważnie:

– Magda, rozumiem cię. Ale mama… ona się boi. Boisz się, mamo?

Stefania odwróciła wzrok:

– Boję się zostać sama. Boję się, że mnie wyrzuci… Jak już podpisze papiery na siebie, to co? Zostanę na ulicy?

Poczułam ukłucie współczucia. Ale przecież nigdy nie powiedziałam ani słowa o wyrzucaniu kogokolwiek!

– Pani Stefaniu, przecież może pani tu mieszkać tak długo, jak będzie chciała! – próbowałam tłumaczyć.

– Słyszałeś? „Może pani”! – wykrzyknęła do Pawła. – Już teraz decyduje o wszystkim! A ja? Ja tu sprzątałam po waszych imprezach, gotowałam obiady! Ty nawet nie umiesz zrobić schabowego!

Paweł westchnął:

– Mamo, przestań. Magda jest w porządku.

– W porządku?! – Stefania podniosła głos. – Ona chce wszystko dla siebie! Nawet po śmierci Adama!

Zrobiło mi się słabo. Wstałam od stołu i wyszłam na balkon. Potrzebowałam powietrza. Patrzyłam na szare bloki i zastanawiałam się: czy naprawdę jestem taka zła? Czy to ja jestem winna temu wszystkiemu?

Wieczorem zadzwoniła do mnie moja siostra Anka:

– Magda, nie daj się! To twoje prawo! Adam by tego nie chciał!

Ale ja już byłam zmęczona walką. Każdy dzień w tym mieszkaniu był jak pole bitwy: ukradkowe spojrzenia sąsiadek, plotki na klatce schodowej („ta wdowa po Adamie… podobno już kogoś ma”), docinki teściowej przy obiedzie („a może byś się w końcu nauczyła robić pierogi jak trzeba?”).

Następnego dnia Paweł zaproponował spotkanie u notariusza.

– Magda, mama chce mieć pewność, że jej nie wyrzucisz. Może podpiszesz umowę dożywocia? Ona zostaje w mieszkaniu do końca życia, ale ty zachowujesz swoją część.

Zgodziłam się. Chciałam mieć święty spokój.

Ale Stefania była nieugięta:

– Albo wszystko dla mnie, albo nic!

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Wieczorem usiadłam przy stole i zaczęłam pisać list do Adama:

„Kochany,
Nie wiem już, co robić. Twoja mama nienawidzi mnie coraz bardziej. Boję się każdego dnia. Boję się zostać sama w tym mieszkaniu…”

Łzy kapały mi na kartkę.

Kilka dni później Stefania zaczęła rozpuszczać plotki po rodzinie:

– Magda chce sprzedać mieszkanie i wyjechać do Hiszpanii! Już szuka kupca!

Dzwoniły ciotki z Radomia i kuzynki z Lublina:

– Magda, co ty wyprawiasz? To dom rodzinny Adama!

Czułam się osaczona ze wszystkich stron.

W końcu zadzwoniłam do prawnika:

– Czy mogę ją wyrzucić?
– Nie tak łatwo – odpowiedział chłodno. – Ma pani prawo własności, ale jeśli mieszka tu od lat… Lepiej dogadać się polubownie.

Polubownie? Jak dogadać się z kimś, kto widzi we mnie tylko wroga?

Pewnego wieczoru Stefania przyszła do mojego pokoju:

– Magda… Ja wiem, że ci ciężko. Ale ja też straciłam syna. Zostałyśmy same… Może spróbujemy jakoś razem?

Przez chwilę miałam nadzieję.
Ale następnego dnia znów usłyszałam przez drzwi rozmowę telefoniczną:

– Ona nigdy nie była dla nas rodziną! Tylko patrzy na pieniądze!

Wtedy pękłam.
Spakowałam walizkę i pojechałam do Anki na kilka dni.
Siedziałyśmy przy winie do późna w nocy.

– Magda – powiedziała siostra – musisz wybrać: albo walczysz o swoje i liczysz się z tym, że rodzina Adama cię znienawidzi… albo odpuszczasz i zaczynasz nowe życie gdzie indziej.

Nie spałam całą noc.
Rano wróciłam do mieszkania i napisałam krótką wiadomość do Stefanii:
„Podpiszę zrzeczenie się połowy mieszkania pod warunkiem aktu notarialnego gwarantującego mi prawo zamieszkania tu przez 10 lat lub do momentu znalezienia nowego lokum oraz zwrotu części pieniędzy za remonty i wkład własny”.

Stefania zgodziła się bez słowa sprzeciwu.
Podpisałyśmy dokumenty u notariusza tydzień później.
Wyszłam stamtąd ze łzami w oczach – nie ze szczęścia ani ulgi. Ze smutku.
Straciłam dom Adama i resztki złudzeń o rodzinie.
Ale zachowałam godność i prawo decydowania o swoim życiu.
Dziś mieszkam już gdzie indziej. Czasem mijam Stefanie na bazarku – odwraca wzrok.
Czasem myślę: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy warto było walczyć o miejsce w rodzinie za wszelką cenę?
A Wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy rodzina to zawsze najważniejsze?