Teściowa przychodzi, pobawi się z dzieckiem i idzie zadowolona, a ja zostaję z obowiązkami. Moje życie w cieniu „idealnej babci”
Drzwi zatrzasnęły się za plecami mojej teściowej z charakterystycznym kliknięciem, które zawsze brzmi jak wyrok. Zostałam sama w kuchni, wśród sterty brudnych naczyń, rozrzuconych zabawek i płaczu mojej córeczki, która właśnie przestała się śmiać po godzinnej zabawie z babcią. Znowu. To już trzeci weekend z rzędu, kiedy powtarza się ten sam scenariusz: ona przychodzi, pobawi się z dzieckiem, zrobi kilka zdjęć na Facebooka i wychodzi zadowolona, zostawiając mnie z całym chaosem.
Mam na imię Marta. Mam trzydzieści dwa lata i od dwóch lat jestem żoną Pawła. Nasza córeczka, Zosia, ma dziewięć miesięcy i jest całym moim światem – choć czasem mam wrażenie, że jestem dla niej jedyną osobą na świecie, która naprawdę widzi jej potrzeby. Paweł pracuje w IT, często zostaje po godzinach, a ja… Ja jestem na urlopie macierzyńskim, który coraz częściej przypomina mi więzienie.
Teściowa – pani Halina – mieszka dwie ulice dalej. Emerytowana nauczycielka polskiego, zawsze zadbana, zawsze z jakimś ciastem lub nową zabawką dla Zosi. Wszyscy w rodzinie mówią o niej „złota kobieta”. Szkoda tylko, że ta złota kobieta nie widzi mnie – matki jej wnuczki – tylko własną rolę w tym teatrze rodzinnym.
Dzisiaj było jak zwykle. Przyszła o czternastej, kiedy Zosia właśnie zasypiała po nieprzespanej nocy (ząbkowanie to nasza codzienność). Oczywiście obudziła ją głośnym „No witaj, królewno!”. Zosia rozpłakała się ze zmęczenia. Halina westchnęła teatralnie:
– Oj Marta, dzieci trzeba hartować! Za moich czasów nie było takiego cackania się.
Zacisnęłam zęby. Chciałam powiedzieć: „Za twoich czasów nie było też pampersów ani internetu”, ale ugryzłam się w język. Zamiast tego zaproponowałam herbatę i ciasto (które upiekłam rano tylko dlatego, że wiedziałam o jej wizycie). Halina usiadła wygodnie na kanapie i zaczęła opowiadać o swoich znajomych z Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Ja w tym czasie próbowałam uspokoić Zosię i jednocześnie doglądać gotującego się obiadu.
Po chwili Halina wyciągnęła telefon:
– Chodź tu do babci, Zosieńko! Zrobimy zdjęcie dla cioci Basi!
Zosia była marudna, ale Halina nie zwracała na to uwagi. Liczyło się tylko dobre ujęcie. Po kilku minutach sesji zdjęciowej usłyszałam dźwięk wiadomości na Messengerze – już wiedziałam, że cała rodzina zobaczy zaraz „jak babcia cudownie spędza czas z wnuczką”.
Po godzinie Halina zaczęła zbierać się do wyjścia:
– No to ja już lecę, bo mam jeszcze spotkanie z koleżankami w kawiarni. Paweł będzie za chwilę? – zapytała mimochodem.
– Powinien być za pół godziny – odpowiedziałam cicho.
– To świetnie! Przekaż mu pozdrowienia ode mnie. I pamiętaj, Marta: dzieci szybko rosną! Trzeba się nimi cieszyć!
Uśmiechnęłam się sztucznie. Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, poczułam jak opadają ze mnie resztki sił. Zosia znów płakała – była przemęczona nadmiarem bodźców. Ukołysałam ją do snu i usiadłam przy stole. Wtedy wrócił Paweł.
– Była mama? – zapytał od progu.
– Była.
– I co? Pomogła ci trochę?
Popatrzyłam na niego bez słowa. Czy on naprawdę tego nie widzi?
– Paweł… Ona nie pomaga. Przychodzi tu jak do kawiarni. Bawi się chwilę z Zosią i wychodzi. Ja potem muszę wszystko ogarniać sama.
Paweł westchnął:
– Marta, przesadzasz. Mama chce dobrze. Poza tym to tylko raz w tygodniu.
– Ale ja jestem zmęczona! – podniosłam głos. – Nie śpię po nocach, wszystko jest na mojej głowie! Nawet nie mogę spokojnie posprzątać czy ugotować obiadu bez jej uwag!
Paweł wzruszył ramionami:
– Może powinnaś jej powiedzieć wprost?
– A co mam powiedzieć? Żeby nie przychodziła? Wtedy cała rodzina będzie miała mnie za potwora!
Paweł milczał przez chwilę, a potem poszedł do salonu sprawdzić maile służbowe. Zostałam sama ze swoimi myślami i poczuciem winy.
Wieczorem zadzwoniła moja mama:
– Jak tam u was?
Nie wytrzymałam i wybuchłam płaczem:
– Mamo… Ja już nie daję rady…
Moja mama próbowała mnie pocieszyć:
– Martuśka, musisz postawić granice. Halina nie robi tego ze złej woli, ale jeśli jej nie powiesz, to nic się nie zmieni.
Wiedziałam, że ma rację. Ale jak postawić granice komuś tak pewnemu siebie? Komuś, kto uważa się za wzór babci? Kto potrafi zrugać mnie za okruszek na stole albo za to, że Zosia ma skarpetki nie do pary?
Następnego dnia postanowiłam spróbować inaczej. Kiedy Halina zadzwoniła rano:
– Marto, będę dziś po południu! Upiekłam sernik!
Odpowiedziałam spokojnie:
– Halino… Dzisiaj naprawdę nie dam rady przyjąć gości. Zosia jest chora i ja też źle się czuję.
Zapadła cisza po drugiej stronie słuchawki.
– No dobrze… To może jutro?
– Dam znać – powiedziałam stanowczo.
Po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę. Ale ulga trwała krótko – wieczorem zadzwoniła szwagierka:
– Słyszałam od mamy, że nie chciałaś jej dziś przyjąć… Wszystko w porządku?
Znowu poczułam się jak czarna owca rodziny.
Minęły tygodnie. Halina zaczęła przychodzić rzadziej – ale za każdym razem atmosfera była coraz bardziej napięta. Paweł coraz częściej milczał albo wychodził z domu pod pretekstem pracy. Ja czułam się coraz bardziej samotna i niezrozumiana.
Pewnego dnia doszło do wybuchu.
Halina przyszła bez zapowiedzi. Zastała mnie w dresie, z tłustymi włosami i płaczącą Zosią na rękach.
– Ojej… Marta… Co tu się stało? – zapytała z udawaną troską.
Nie wytrzymałam:
– Stało się to, że jestem zmęczona! Że nie mam siły codziennie sprzątać pod pani dyktando! Że potrzebuję pomocy, a nie wizytacji!
Halina spojrzała na mnie jak na obcą osobę:
– Myślałam, że jesteśmy rodziną…
– Rodzina powinna sobie pomagać! – krzyknęłam przez łzy.
Wyszła bez słowa. Paweł wrócił wieczorem i długo milczał zanim powiedział:
– Mama jest bardzo rozczarowana twoim zachowaniem.
Poczułam jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg.
Od tamtej pory minęły dwa miesiące. Halina prawie się nie odzywa. Paweł zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Ja próbuję odnaleźć siebie na nowo – uczę się prosić o pomoc innych ludzi i przestać przejmować opinią rodziny męża.
Czasem patrzę na śpiącą Zosię i zastanawiam się: czy kiedyś ona też będzie musiała walczyć o swoje miejsce w rodzinie? Czy nauczę ją stawiać granice lepiej niż ja sama potrafię?
A może to ja powinnam była wcześniej powiedzieć „dość”? Czy każda młoda matka musi przechodzić przez taki sprawdzian samotności?
Co wy byście zrobili na moim miejscu?