Teściowa, kawa i zamknięte drzwi: Jak jedna wizyta zmieniła wszystko w moim małżeństwie
— Naprawdę nie mogłaś jej zaproponować kawy? — głos Józka odbił się echem po kuchni, a ja poczułam, jak moje serce zamienia się w kamień. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, próbując zmyć z talerzy resztki obiadu i własne poczucie winy.
Nie sądziłam, że ten dzień tak się potoczy. Była sobota, zwykły dzień, kiedy planowałam nadrobić zaległości w praniu i może w końcu obejrzeć film, który od tygodni czekał na liście. Ale wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam moją teściową, panią Wiktorię, z torbą pełną domowych pierogów i tym swoim spojrzeniem, które zawsze sprawiało, że czułam się jak uczennica na egzaminie.
— Dzień dobry, Aniu — powiedziała chłodno. — Pomyślałam, że was odwiedzę. Józek jest?
— Jest na podwórku, naprawia rower — odpowiedziałam, wpuszczając ją do środka. Przeszła przez przedpokój jak generał inspekcjonujący koszary. Zostawiła torbę na stole i usiadła na krześle, nie zdejmując płaszcza.
— Chcesz herbaty? — zapytałam odruchowo.
— Nie, dziękuję — odpowiedziała z wyraźnym naciskiem na „herbaty”. — Kawy też nie piję po południu.
Przez chwilę siedziałyśmy w niezręcznej ciszy. Próbowałam zagaić rozmowę o pogodzie, o pierogach, nawet o nowym serialu w telewizji. Odpowiadała krótko, jakby każda moja próba była kolejnym punktem do odhaczenia na liście „nieudanych synowych”.
W końcu Józek wszedł do kuchni, cały w smarze.
— Mamo! Co za niespodzianka! — ucieszył się szczerze i ucałował ją w policzek. — Anka dała ci coś do picia?
— Nie — odpowiedziała natychmiast. — Ale nie szkodzi. Nie będę przeszkadzać.
Zebrała się do wyjścia szybciej niż przyszła. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, już stała w przedpokoju z ręką na klamce.
— Do widzenia — rzuciła przez ramię i trzasnęła drzwiami tak mocno, że aż obrazek z Matką Boską przekrzywił się na ścianie.
Józek spojrzał na mnie z wyrzutem.
— Co jej zrobiłaś?
— Nic! Przecież sama powiedziała, że nie chce pić!
— Ale to nie znaczy, że nie powinnaś zaproponować kawy! Wiesz, jaka ona jest… — westchnął ciężko i wyszedł z kuchni.
Zostałam sama z dźwiękiem trzaskających drzwi i narastającym poczuciem niesprawiedliwości. Przez kolejne godziny analizowałam każde słowo tej rozmowy. Czy naprawdę powinnam była nalegać? Czy to moja wina, że Wiktoria zawsze szuka dziury w całym?
Wieczorem zadzwoniła moja mama.
— Aniu, wszystko dobrze? Słyszałam od cioci Krysi, że Wiktoria była u was i wyszła obrażona.
— Mamo, ja już nie wiem… Cokolwiek zrobię, zawsze jest źle. Jak zaproponuję kawę — źle, jak nie zaproponuję — jeszcze gorzej.
Mama westchnęła.
— Teściowe już tak mają. Ale pamiętaj: to twój dom. Nie możesz ciągle chodzić na palcach.
Ale czy naprawdę mogę? Od początku naszego małżeństwa czułam się jak gość we własnym domu. Wiktoria miała swoje zdanie na każdy temat: od tego, jak powinnam gotować rosół, po to, jak wychowywać dzieci (których jeszcze nawet nie mamy). Józek zawsze stawał po jej stronie — może nie otwarcie, ale wystarczyło jedno jej spojrzenie i już wiedziałam, że przegrałam kolejną bitwę.
Pamiętam naszą pierwszą większą kłótnię o święta. Chciałam spędzić Wigilię u moich rodziców. Wiktoria zadzwoniła do Józka i powiedziała: „Synu, rodzina jest najważniejsza”. I już wiedziałam, że nie mam szans.
Czasem zastanawiam się, czy to ja jestem przewrażliwiona. Może powinnam być bardziej asertywna? Może powinnam nauczyć się ignorować jej drobne uszczypliwości? Ale każda taka sytuacja zostawia we mnie ślad — jak rysa na szkle.
Kiedy następnego dnia spotkałam Wiktorię na rynku, udawała, że mnie nie widzi. Przeszła obok mnie z podniesioną głową. Poczułam się jak dziecko ukarane za coś, czego nawet nie rozumiem.
Wieczorem próbowałam porozmawiać z Józkiem.
— Może powinniśmy ustalić jakieś zasady? — zaczęłam ostrożnie. — Żebyśmy oboje czuli się dobrze… żeby twoja mama wiedziała, że nie może tak po prostu wpadać bez zapowiedzi i oczekiwać nie wiadomo czego.
Józek spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
— Anka… To moja matka. Ona już taka jest. Po prostu musisz się przyzwyczaić.
I wtedy poczułam się naprawdę samotna. Jakbyśmy byli po dwóch stronach barykady.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta. Każde stukanie do drzwi sprawiało, że serce podchodziło mi do gardła. Bałam się kolejnej wizyty Wiktorii, kolejnego testu z bycia „dobrą synową”.
W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do niej sama.
— Dzień dobry pani Wiktorio… Chciałam przeprosić za tamto nieporozumienie z kawą…
Po drugiej stronie cisza była gęsta jak śmietana.
— Dziękuję za telefon — odpowiedziała chłodno. — Ale myślę, że powinniśmy sobie dać trochę czasu.
Odłożyłam słuchawkę i poczułam ulgę pomieszaną ze smutkiem. Może rzeczywiście potrzebujemy czasu? Może czasem lepiej odpuścić niż walczyć o każdą filiżankę kawy?
Patrzę teraz na Józka śpiącego obok mnie i zastanawiam się: czy naprawdę można być szczęśliwym w małżeństwie, jeśli zawsze trzeba wybierać między sobą a rodziną męża? Czy to ja powinnam się zmienić… czy może czasem warto postawić granicę?
A Wy? Co byście zrobili na moim miejscu?