Tej nocy wyrzuciłam syna i synową z mieszkania. Czy jestem złą matką?

— Wyjdźcie. Natychmiast. — Mój głos drżał, ale nie było w nim już ani cienia wahania. Stałam w przedpokoju, trzymając w dłoni klucze do mieszkania, a naprzeciwko mnie stali oni: mój syn Michał i jego żona, Aneta. Oboje zaskoczeni, z niedowierzaniem patrzyli na mnie, jakbym nagle przestała być ich matką, teściową, człowiekiem.

Jeszcze kilka godzin wcześniej siedzieliśmy razem przy stole. Michał znów podniósł głos, Aneta przewracała oczami, a ja czułam, jak narasta we mnie bezsilność. Od miesięcy nasze życie przypominało pole minowe. Każdego dnia czekałam na wybuch. Każdego dnia miałam nadzieję, że może dziś będzie lepiej. Ale nie było.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Michał stracił pracę w banku, a Aneta — nauczycielka w podstawówce — zarabiała za mało, by wynająć mieszkanie w Warszawie. Zaproponowałam im, żeby się do mnie wprowadzili na jakiś czas. „To tylko na chwilę, mamo” — zapewniał Michał. „Pomożemy ci w domu, będziemy się dokładać do rachunków” — dodawała Aneta. Wierzyłam im. Chciałam pomóc. Przecież jestem ich matką.

Na początku rzeczywiście było dobrze. Śmialiśmy się razem przy kolacji, wspólnie oglądaliśmy seriale, nawet gotowaliśmy razem pierogi na święta. Ale z czasem coś zaczęło się psuć. Michał coraz częściej siedział zamknięty w swoim pokoju, przeglądał oferty pracy i narzekał na cały świat. Aneta wracała zmęczona ze szkoły i rzucała torbę na podłogę, nie zwracając uwagi na bałagan.

Zaczęły się drobne spięcia: o niepozmywane naczynia, o rachunki za prąd, o to, kto kupił mleko. Próbowałam rozmawiać spokojnie, tłumaczyć, prosić o pomoc. Ale im bardziej się starałam, tym bardziej czułam się niewidzialna we własnym domu.

— Mamo, czemu znowu się czepiasz? — Michał patrzył na mnie z irytacją.
— Bo to nie jest hotel! — wybuchłam pewnego wieczoru. — Ja też mam swoje granice!
— Może powinnaś się cieszyć, że nie jesteś sama! — rzuciła Aneta z przekąsem.

Te słowa bolały najbardziej. Sama… Tak bardzo bałam się samotności po śmierci męża. Może dlatego pozwoliłam im zostać tak długo? Może dlatego znosiłam coraz więcej?

Z czasem atmosfera stała się nie do zniesienia. Michał przestał ze mną rozmawiać, Aneta traktowała mnie jak powietrze. Zostawiali po sobie bałagan, rachunki rosły, a ja coraz częściej płakałam po nocach. Czułam się jak intruz we własnym domu.

Pewnej nocy usłyszałam ich kłótnię przez cienką ścianę.
— Twoja matka jest niemożliwa! — syczała Aneta.
— Daj spokój, przecież to jej mieszkanie…
— To niech się nauczy odpuścić! Ile jeszcze będziemy tu siedzieć?

Leżałam wtedy w łóżku i czułam, jak coś we mnie pęka. Przypomniałam sobie wszystkie te dni, kiedy gotowałam dla nich obiady, prałam ich rzeczy, czekałam aż wrócą do domu… I nagle poczułam ogromną pustkę.

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Michałem.
— Synu… może powinniście już pomyśleć o czymś swoim? — zaczęłam ostrożnie.
— Znowu zaczynasz? — przerwał mi od razu.
— To nie jest takie proste! — dodała Aneta z kuchni.

Wtedy pierwszy raz podniosłam głos:
— Ale ja już nie daję rady! Nie mogę tak żyć!

Michał spojrzał na mnie jak na obcą osobę.
— To powiedz nam wprost: mamy się wynosić?

Nie odpowiedziałam wtedy nic. Ale tej nocy nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i czułam narastającą panikę. Czy naprawdę muszę wybierać między własnym spokojem a rodziną?

Rano znalazłam w kuchni stertę brudnych naczyń i pustą lodówkę. Wtedy coś we mnie pękło ostatecznie.

Wieczorem zebrałam się na odwagę.

— Wyjdźcie. Natychmiast — powtórzyłam stanowczo.
Michał patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu.
— Naprawdę nas wyrzucasz?
— Tak… Zabieram klucze. Potrzebuję spokoju.

Nie pamiętam nawet, jak wyszli. Pamiętam tylko ciszę, która zapadła po ich odejściu. I łzy, które płynęły mi po policzkach przez całą noc.

Minęło kilka dni. Siedzę sama w pustym mieszkaniu i słyszę echo ich głosów w każdym kącie. Czuję ulgę… ale też ogromny żal i niedowierzanie. Czy naprawdę musiało do tego dojść? Czy jestem złą matką? A może po prostu człowiekiem, który ma prawo do własnych granic?

Czasem patrzę na drzwi i zastanawiam się: czy kiedyś jeszcze usiądziemy razem przy stole bez gniewu i pretensji? Czy można naprawić to, co zostało złamane?