„Synu, na co wydajesz te pieniądze?” – Historia matki, która nie potrafi pogodzić się z wyborami dorosłego dziecka
– Michał, czy ty naprawdę musisz kupować kolejną konsolę do gier? – zapytałam, ledwo powstrzymując drżenie głosu. Stałam w przedpokoju ich mieszkania, patrząc na syna, który z uśmiechem rozpakowywał nowy sprzęt. Obok niego stała Ania, jego żona, z torbą pełną ubrań z najnowszej kolekcji.
Nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Przecież od dziecka wpajaliśmy Michałowi z mężem zasadę: „żyj na miarę swoich możliwości”. Sami nigdy nie mieliśmy wiele. Mąż pracował w PKP, ja przez lata byłam nauczycielką w podstawówce. Każdą złotówkę oglądaliśmy dwa razy, zanim ją wydaliśmy. Dzięki temu udało nam się odłożyć na mieszkanie, a potem pomóc Michałowi na studiach.
A teraz? Nasz syn i jego żona mają po trzydzieści lat i wynajmują kawalerkę na obrzeżach Warszawy. Co miesiąc narzekają, że nie stać ich na wkład własny do kredytu hipotecznego. Ale kiedy patrzę na ich wydatki – nowy telefon co pół roku, egzotyczne wakacje, jedzenie na dowóz niemal codziennie – czuję narastającą frustrację.
– Mamo, to nasze pieniądze – odpowiedział Michał spokojnie, nawet nie podnosząc wzroku znad instrukcji obsługi. – Pracujemy ciężko, chcemy też korzystać z życia.
– Ale jak wy chcecie kiedyś mieć własny dom? – nie wytrzymałam. – My z tatą latami odkładaliśmy każdy grosz. Nie było nas stać na takie fanaberie.
Ania westchnęła i spojrzała na mnie z lekkim politowaniem:
– Pani Elżbieto, czasy się zmieniły. Teraz wszystko jest droższe, a i tak nie wiadomo, czy dostaniemy kredyt. Poza tym… chcemy żyć tu i teraz.
Poczułam się jak relikt przeszłości. Wróciłam do domu i przez całą noc przewracałam się z boku na bok. Mąż próbował mnie pocieszyć:
– Daj im spokój, Elka. To ich życie.
Ale ja nie umiałam odpuścić. Przecież to nie tylko kwestia pieniędzy – to kwestia odpowiedzialności! Czy naprawdę wychowałam syna na kogoś, kto nie potrafi myśleć o przyszłości?
Zaczęłam analizować wszystko od początku. Michał był zawsze dobrym dzieckiem – uczył się dobrze, nie sprawiał problemów wychowawczych. Ale kiedy poszedł na studia do Warszawy, zaczął żyć inaczej niż my. Zamiast dorabiać w wakacje i odkładać pieniądze, wydawał je na koncerty i wyjazdy ze znajomymi. Myślałam wtedy: „Niech się wyszaleje, potem dorośnie”.
Po studiach znalazł dobrą pracę w IT. Ania też pracuje w marketingu. Zarabiają więcej niż my kiedykolwiek razem z mężem. Ale zamiast odkładać, wydają wszystko na bieżąco.
Kilka miesięcy temu Michał zadzwonił do mnie wieczorem:
– Mamo, czy moglibyście pożyczyć nam trochę pieniędzy? Musimy zapłacić za naprawę samochodu.
Zgodziłam się bez wahania, choć bolało mnie to bardzo. Przecież powinni mieć oszczędności na takie sytuacje! Potem okazało się, że samochód był im potrzebny głównie do weekendowych wyjazdów za miasto.
Zaczęliśmy z mężem rozmawiać o tym coraz częściej. On twierdził, że nie powinniśmy się wtrącać:
– Elka, przecież my też popełnialiśmy błędy. Może muszą sami dojrzeć do pewnych decyzji?
Ale ja czułam się winna. Może za bardzo ich rozpieszczaliśmy? Może powinniśmy byli wymagać więcej samodzielności?
W końcu postanowiłam porozmawiać z Anią sam na sam. Zaprosiłam ją na kawę.
– Aniu, powiedz mi szczerze… Czy wy naprawdę nie chcecie mieć własnego mieszkania?
Spojrzała na mnie uważnie:
– Chcemy, ale… boimy się kredytu na 30 lat. Poza tym… wszyscy nasi znajomi żyją podobnie jak my. Wynajmują, podróżują, korzystają z życia.
– A co będzie za dziesięć lat? – zapytałam cicho.
Wzruszyła ramionami:
– Nie wiem… Może wtedy coś się zmieni?
Wróciłam do domu jeszcze bardziej przygnębiona. Zaczęłam rozmawiać o tym z koleżankami z pracy. Okazało się, że nie jestem sama – wiele z nich ma podobne doświadczenia ze swoimi dziećmi.
Pewnego dnia Michał przyszedł do nas z Anią na obiad. Siedzieliśmy przy stole w milczeniu, aż w końcu nie wytrzymałam:
– Synu… czy ty naprawdę nie boisz się przyszłości?
Spojrzał na mnie poważnie:
– Mamo, boję się… Ale jeszcze bardziej boję się tego, że przeżyję życie tylko odkładając pieniądze i rezygnując ze wszystkiego.
Zrozumiałam wtedy jedno: nasze pokolenia dzieli przepaść nie tylko finansowa, ale i światopoglądowa. Dla mnie bezpieczeństwo to własny dach nad głową i oszczędności na czarną godzinę. Dla nich – wolność i brak zobowiązań.
Od tamtej pory staram się mniej oceniać i więcej słuchać. Ale wciąż dręczy mnie pytanie: czy to ja zawiodłam jako matka? Czy może świat tak bardzo się zmienił, że moje wartości już nie mają znaczenia?
A wy? Jak radzicie sobie z tym rozdźwiękiem między pokoleniami? Czy powinnam odpuścić i pozwolić im żyć po swojemu?