Sprowadziłam tatę do siebie, ale po miesiącu musiałam go odesłać. Teraz wszyscy uważają mnie za wyrodną córkę…
– Jak mogłaś? – głos mojej siostry, Magdy, przeszył ciszę w kuchni jak nóż. – To przecież nasz ojciec!
Patrzyłam na nią przez łzy, które już dawno przestały płynąć. Byłam wyczerpana. Od miesiąca spałam po trzy godziny na dobę, a w moim własnym mieszkaniu czułam się jak intruz. Tata siedział w salonie, zapatrzony w telewizor, który grał dla niego od rana do nocy. Czasem miałam wrażenie, że nie słyszy nic poza własnymi wspomnieniami.
Wszystko zaczęło się od telefonu. Mama zmarła nagle na udar. Tata został sam w naszym rodzinnym domu pod Radomiem. Magda mieszkała w Gdańsku, miała trójkę dzieci i męża wiecznie w delegacji. Ja – Marta – byłam sama w Warszawie, bez dzieci, z pracą zdalną i dwupokojowym mieszkaniem na Ochocie. Wszyscy uznali, że to ja powinnam się nim zająć.
– Przecież masz warunki – mówiła Magda przez telefon. – On nie może być sam.
Nie protestowałam. Było mi go żal. Zawsze był surowy, zamknięty w sobie, ale po śmierci mamy wyglądał jak cień człowieka. Pojechałam po niego i przywiozłam do siebie.
Pierwsze dni były trudne, ale wierzyłam, że damy radę. Tata był cichy, prawie nie jadł, patrzył w okno godzinami. Próbowałam go wyciągnąć na spacer:
– Chodź, przejdziemy się do parku. – Uśmiechałam się zachęcająco.
– Po co? – burknął. – I tak tu nic nie ma.
Nie poddawałam się. Gotowałam jego ulubione potrawy: schabowe, rosół, naleśniki z serem. Jadł po kilka kęsów i odsuwał talerz.
– Wszystko smakuje inaczej niż u mamy – mruczał pod nosem.
Wieczorami próbowałam rozmawiać:
– Tato, może obejrzymy razem film?
– Nie mam ochoty.
Z dnia na dzień było coraz gorzej. Zaczął narzekać na wszystko: że za głośno stukam w klawiaturę, że światło za mocne, że herbata za słaba. W nocy chodził po mieszkaniu, otwierał szafki, szukał nie wiadomo czego. Budził mnie o drugiej nad ranem:
– Gdzie są moje tabletki? Kto mi je zabrał?
Tłumaczyłam spokojnie:
– Leżą na stole, tato. Tak jak zawsze.
Ale on nie słuchał. Coraz częściej miał pretensje:
– Po co mnie tu przywiozłaś? Tam przynajmniej wiedziałem, gdzie co jest.
Czułam się jak opiekunka, nie córka. Praca zaczęła mi się sypać – nie mogłam się skupić na spotkaniach online, bo tata co chwilę czegoś chciał albo czegoś szukał. Przestałam wychodzić ze znajomymi, bo bałam się zostawić go samego nawet na godzinę.
Pewnego dnia wróciłam ze sklepu i zobaczyłam go stojącego na balkonie. Stał tak blisko barierki…
– Tato! Co ty robisz?!
Odwrócił się powoli:
– Chciałem tylko popatrzeć na ludzi.
Ale jego wzrok był pusty i przerażający.
Zadzwoniłam do Magdy:
– Nie daję rady. On mnie nie poznaje czasem! W nocy chodzi po mieszkaniu, gubi się! Może trzeba go przebadać?
– Przesadzasz – odpowiedziała chłodno. – Po prostu tęskni za domem.
Ale ja czułam, że to coś więcej niż tęsknota. Zaczęły się ataki złości:
– Jesteś taka sama jak twoja matka! Wszystko robisz źle! – krzyczał pewnej nocy.
Bałam się go. Bałam się o niego i o siebie. Zaczęłam szukać pomocy – lekarz rodzinny zasugerował depresję lub początki demencji. Zapisałam go do neurologa, ale termin był za dwa miesiące.
Wtedy wydarzyło się coś, co przelało czarę goryczy. Tata wyszedł z mieszkania pod moją nieobecność i zgubił się na klatce schodowej. Sąsiadka znalazła go siedzącego na schodach i płaczącego jak dziecko.
Tej nocy nie spałam ani minuty. Rano zadzwoniłam do Magdy:
– Nie mogę tak dalej żyć! On potrzebuje opieki całodobowej albo powrotu do swojego domu! Ja nie jestem pielęgniarką!
– Czyli co? Wyrzucasz go? – jej głos był pełen pogardy.
Ale ja już wiedziałam, że muszę podjąć decyzję. Pojechałam z tatą do rodzinnego domu pod Radomiem. Wynajęłam sąsiadce opiekunkę na kilka godzin dziennie, załatwiłam obiady z gminy i poprosiłam Magdę o pomoc finansową.
Kiedy wracałam do Warszawy, tata patrzył na mnie z wyrzutem:
– Znowu mnie zostawiasz…
Nie odpowiedziałam. Płakałam całą drogę samochodem.
Od tamtej pory Magda przestała się do mnie odzywać. Rodzina rozpowiadała historie o „wyrodnej córce z Warszawy”. Znajomi pytali szeptem:
– Jak mogłaś oddać ojca?
A ja każdego dnia zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę jestem bez serca? Czy ktoś z was byłby w stanie wytrzymać to wszystko dłużej niż ja?
Może to ja jestem słaba… A może po prostu nikt nie widzi tego, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami? Czy naprawdę bycie córką oznacza poświęcenie całego swojego życia?