Sąsiedzi zza ściany: granica, której nie wolno przekroczyć

Już pierwszej nocy po przeprowadzce do nowego mieszkania na warszawskim Bemowie zrozumiałam, że moje życie nie będzie takie, jak sobie wymarzyłam. Była godzina 23:40, kiedy zza ściany rozległo się głośne „Sto lat!” i dźwięk tłuczonych kieliszków. Zmęczona po całym dniu noszenia kartonów, z głową pełną planów na nowy początek, leżałam w łóżku i zaciskałam pięści. Mój mąż, Bartek, przewrócił się na drugi bok i mruknął:

— Może to tylko dziś? Przeprowadzka, impreza powitalna…

Ale już wtedy wiedziałam, że to nie będzie „tylko dziś”.

Następnego ranka spotkałam sąsiadkę na klatce. Pani Kaczmarek — kobieta po pięćdziesiątce, z włosami w wałkach i szlafroku w kwiaty — uśmiechnęła się szeroko:

— Ooo, nowi sąsiedzi! Mam nadzieję, że nie przeszkadzała nam wczorajsza imprezka? U nas to normalka, rodzina musi się spotykać!

— Było trochę głośno — odpowiedziałam ostrożnie.

— Oj tam! Trzeba się cieszyć życiem! — machnęła ręką i już jej nie było.

Przez kolejne tygodnie hałasy zza ściany stały się normą. Śmiechy, krzyki dzieci, muzyka disco polo o każdej porze dnia i nocy. Bartek próbował mnie uspokajać:

— Daj im czas. Może się uspokoją.

Ale ja czułam narastającą frustrację. Pracowałam zdalnie jako graficzka i potrzebowałam ciszy. Każdy dzień zaczynał się od dźwięku odkurzacza o szóstej rano albo kłótni państwa Kaczmarek o to, kto ma wynieść śmieci.

Pewnego wieczoru, kiedy próbowałam skończyć ważny projekt dla klienta z Niemiec, rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam pana Kaczmarka z butelką wódki i dwoma kieliszkami.

— Sąsiadko! Wpadnijcie na kielicha! Dziś imieniny mojej Krysi!

— Dziękuję, ale pracuję…

— Oj tam! Praca nie zając…

Zatrzasnęłam drzwi szybciej niż wypowiedział kolejne słowo. Bartek spojrzał na mnie z wyrzutem:

— Mogłaś być milsza. To tylko sąsiedzi.

— To nie są „tylko sąsiedzi”! Oni nie mają żadnych granic!

Zaczęliśmy się kłócić coraz częściej. Bartek uważał, że przesadzam. Ja czułam się coraz bardziej osamotniona.

Pewnej nocy obudził mnie płacz dziecka. Dochodził zza ściany. Po chwili usłyszałam trzask drzwi balkonowych i krzyk pani Kaczmarek:

— Michał! Wracaj tu natychmiast!

Rano spotkałam ją na klatce. Miała podkrążone oczy.

— Przepraszam za wczoraj… — powiedziała cicho. — Mój syn… On ma trudny okres.

Poczułam współczucie. Może rzeczywiście przesadzam? Może powinnam być bardziej wyrozumiała?

Ale tego samego dnia wieczorem znów była impreza. Tym razem do północy. Następnego dnia znalazłam na wycieraczce niedopałki papierosów i plastikowe kubki.

Postanowiłam działać. Najpierw napisałam grzeczną kartkę: „Proszę o zachowanie ciszy nocnej po 22:00”. Kartka zniknęła po godzinie. Następnego dnia było jeszcze głośniej.

W końcu zadzwoniłam do administracji.

— Proszę pani — usłyszałam w słuchawce — państwo Kaczmarek są tu od lat. Zawsze byli… ekspresyjni. Ale proszę zgłaszać incydenty na piśmie.

Bartek był wściekły:

— Po co się wychylasz? Teraz będą nas mieli za donosicieli!

— A co mam robić? Udawać, że wszystko jest w porządku?

Zaczęliśmy się od siebie oddalać. Bartek coraz częściej wychodził do pracy wcześniej i wracał później. Ja zamykałam się w pokoju z laptopem i słuchawkami na uszach.

Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam Bartka siedzącego przy stole z panem Kaczmarkiem. Pili piwo i śmiali się głośno.

— O, przyszła moja żona! — zawołał Bartek. — Chodź do nas!

— Nie mam ochoty — odpowiedziałam chłodno.

Pan Kaczmarek spojrzał na mnie z politowaniem:

— Pani to taka sztywna jest…

Po jego wyjściu wybuchła awantura.

— Po co robisz ze mnie idiotę przed sąsiadami? — krzyczał Bartek.

— Bo mam dość tej sytuacji! Chcę normalnie żyć!

Przez kolejne dni atmosfera w domu była lodowata. W pracy zaczęłam popełniać błędy. Klienci byli niezadowoleni. Czułam się jak w pułapce.

Wtedy zadzwoniła moja mama.

— Agata, słyszałam od Bartka, że masz jakieś problemy z sąsiadami? Może przesadzasz? Wiesz, ludzie są różni…

Poczułam łzy napływające do oczu.

— Mamo, ja już nie daję rady…

— Może powinnaś spróbować się dogadać?

Postanowiłam spróbować ostatni raz. Zapukałam do drzwi państwa Kaczmarek.

— Dzień dobry… Chciałam porozmawiać o hałasach nocnych…

Pani Kaczmarek spojrzała na mnie chłodno:

— U nas zawsze tak było. Jak się pani nie podoba, to może trzeba było kupić dom na wsi?

Zamurowało mnie.

Wróciłam do mieszkania i rozpłakałam się jak dziecko. Bartek próbował mnie pocieszyć:

— Może rzeczywiście powinniśmy pomyśleć o przeprowadzce?

Ale nie mieliśmy pieniędzy na zmianę mieszkania. Kredyt hipoteczny wiązał nas na lata.

Zaczęłam szukać pomocy w internecie. Trafiłam na forum mieszkańców osiedla. Okazało się, że nie jestem sama — inni też narzekali na państwa Kaczmarek. Zorganizowaliśmy spotkanie wspólnoty mieszkaniowej.

Na zebraniu głos zabrała starsza pani z trzeciego piętra:

— Ja już nie mam siły! Oni urządzają imprezy nawet w środku tygodnia!

Dołączyli inni sąsiedzi. W końcu administracja obiecała podjąć kroki prawne.

Po kilku tygodniach hałasy ustały… na chwilę. Państwo Kaczmarek zaczęli rozpuszczać plotki o „nowych donosicielach”, a dzieciaki rzucały mi pod drzwi papierowe kulki.

Bartek coraz częściej spał na kanapie. Nasze małżeństwo wisiało na włosku.

Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam kartkę przyklejoną do drzwi: „Tu nie lubimy donosicieli”.

Zadzwoniłam do mamy:

— Mamo, ja już naprawdę nie wiem, co robić…

Mama westchnęła:

— Czasem trzeba postawić granicę, nawet jeśli wszyscy będą cię za to nienawidzić.

Wieczorem usiadłam przy stole z Bartkiem.

— Musimy zdecydować: albo walczymy razem o nasz spokój, albo każde idzie swoją drogą.

Bartek spojrzał mi w oczy pierwszy raz od dawna:

— Przepraszam… Nie rozumiałem cię. Spróbujmy jeszcze raz — razem.

Od tego czasu zaczęliśmy działać wspólnie: dokumentować hałasy, rozmawiać z innymi sąsiadami, szukać wsparcia prawnego. To nie była łatwa droga — ale przynajmniej wiedziałam, że nie jestem sama.

Dziś wiem jedno: czasem trzeba być „tą złą”, żeby odzyskać własne życie i szacunek do siebie samej. Czy naprawdę warto poświęcać własny spokój dla świętego spokoju innych? Jak wy radzicie sobie z bezczelnością sąsiadów?