„Samotna matka? Wstyd czy odwaga?” – Historia Marty z Białegostoku

– Zdecydowałaś się na dziecko bez partnera? Czy nie czujesz się z tym źle, mamo? – te słowa mojej matki dźwięczą mi w głowie do dziś. Było późne popołudnie, za oknem padał deszcz, a ja siedziałam przy kuchennym stole w naszym mieszkaniu na osiedlu Piasta w Białymstoku. Moja mama, pani Halina, zawsze była kobietą zasad – „Co ludzie powiedzą?” to jej życiowe motto. Tego dnia patrzyła na mnie z takim rozczarowaniem, jakby właśnie dowiedziała się, że jestem przestępcą.

– Mamo, proszę cię… To moja decyzja. Mam 35 lat, pracę, mieszkanie… – próbowałam tłumaczyć spokojnie, choć czułam, jak serce wali mi jak młot.

– Ale dziecko potrzebuje ojca! – wybuchła. – Jak ty sobie to wyobrażasz? Co powiesz sąsiadkom? Co powiesz babci Zosi?

Wiedziałam, że nie przekonam jej żadnymi argumentami. Przez lata próbowałam żyć według jej zasad – studia prawnicze, potem praca w kancelarii, nawet narzeczony z „dobrego domu”. Ale kiedy po raz trzeci złamało mi serce i zostałam sama, zrozumiałam, że nie mogę dłużej czekać na cud. Chciałam być matką. Bez kompromisów i bez udawania.

Nie było łatwo. Gdy powiedziałam o ciąży mojej młodszej siostrze, Agacie, najpierw mnie przytuliła, a potem zaczęła płakać.

– Marta… A jeśli sobie nie poradzisz? Przecież nawet nie masz nikogo na horyzoncie! – szlochała.

– Poradzę sobie. Mam ciebie, mamę… – próbowałam się uśmiechnąć.

– Mama cię nie zrozumie. Ona już mówiła cioci Krysi, że to „wstyd na całą rodzinę”.

Poczułam się wtedy jak dziecko, które znowu zawiodło dorosłych. Ale nie mogłam się cofnąć. Każdego dnia powtarzałam sobie: „Robisz to dla siebie. Dla tej małej istoty pod sercem”.

Najtrudniejsze były święta. Przy stole wigilijnym panowała cisza. Babcia Zosia patrzyła na mnie spod oka i tylko raz zapytała:

– A ojciec dziecka? Gdzie jest?

Odpowiedziałam zgodnie z prawdą:

– Nie będzie go w naszym życiu.

Wujek Roman pokręcił głową i mruknął coś o „nowoczesnych kobietach”. Tylko Agata ścisnęła mnie za rękę pod stołem.

Po narodzinach Hani wszystko się zmieniło. Z jednej strony byłam najszczęśliwsza na świecie – jej pierwszy uśmiech, pierwsze „mama”, pierwsze kroki… Z drugiej strony samotność potrafiła przygnieść mnie do ziemi. Noce były najgorsze. Kiedy Hania miała kolki i płakała godzinami, a ja płakałam razem z nią ze zmęczenia i bezsilności.

Czasem miałam ochotę zadzwonić do mamy i poprosić o pomoc, ale wiedziałam, że usłyszę tylko: „A nie mówiłam?”. Zamiast tego dzwoniłam do Agaty.

– Siostra, nie dam rady… – szeptałam do słuchawki.

– Dasz radę. Jutro przyjadę i ugotuję ci rosół. Odpoczniesz trochę.

To ona była moją opoką. Mama przez pierwsze miesiące nie odwiedzała nas wcale. Dopiero gdy Hania skończyła pół roku i zachorowała na zapalenie oskrzeli, Halina pojawiła się w drzwiach z siatką leków i słoikiem kompotu.

– Nie będę patrzeć, jak dziecko cierpi przez twoje fanaberie – mruknęła, ale została na noc i czuwała przy łóżeczku wnuczki.

Z czasem relacje zaczęły się ocieplać. Mama coraz częściej wpadała „przypadkiem”, przynosiła obiadki i zabierała Hanię na spacery. Ale nigdy nie powiedziała mi wprost, że zaakceptowała mój wybór.

Największy kryzys przyszedł po powrocie do pracy. W kancelarii nikt nie mówił tego głośno, ale czułam spojrzenia koleżanek – te subtelne pytania o „tatusia”, te żarty przy kawie:

– Marta, a może czas założyć Tinderka?

Albo:

– No wiesz… dzieci bez ojca mają trudniej w życiu.

Udawałam, że mnie to nie rusza. Ale wieczorami płakałam do poduszki. Czułam się gorsza – jakby samotne macierzyństwo było piętnem wypisanym na czole.

Pewnego dnia Hania wróciła z przedszkola smutna.

– Mamo, a dlaczego ja nie mam taty? Wszystkie dzieci mają tatę…

Zamarłam. Wiedziałam, że ten moment kiedyś nadejdzie.

– Kochanie… Czasem rodziny są różne. My jesteśmy we dwie i mamy siebie nawzajem. To najważniejsze.

– Ale czy tata mnie nie chciał?

Serce mi pękło. Przytuliłam ją mocno.

– Jesteś najważniejsza na świecie. I bardzo kochana. Tata po prostu nie mógł być z nami.

Nie wiem, czy to ją uspokoiło. Ale wtedy postanowiłam: nigdy nie będę kłamać mojej córce.

Z biegiem lat nauczyłam się ignorować szepty sąsiadek („ta od Haliny to ta samotna matka”), spojrzenia na placu zabaw czy pytania nauczycielek podczas zebrań rodziców („czy ktoś jeszcze odbiera Hanię?”). Zbudowałyśmy z Hanią własny świat – pełen śmiechu, książek i wspólnych wieczorów pod kocem.

Ale czasem wracały demony przeszłości. Kiedy Hania zachorowała poważnie na grypę i musiałam brać zwolnienie lekarskie po raz trzeci w miesiącu, szef wezwał mnie do gabinetu.

– Marta, rozumiem twoją sytuację… Ale kancelaria musi działać sprawnie. Może powinnaś pomyśleć o niani?

Poczułam się upokorzona. Jakby bycie matką było przeszkodą w byciu dobrą prawniczką.

Wieczorem zadzwoniłam do mamy.

– Mamo… Może miałaś rację? Może to był błąd?

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Nie wiem, Marto. Ale widzę, że Hania jest szczęśliwa. I ty też czasem się uśmiechasz tak szczerze jak nigdy wcześniej.

To był pierwszy raz od lat, kiedy poczułam od niej wsparcie.

Dziś Hania ma siedem lat i jest najwspanialszą dziewczynką pod słońcem. Nadal bywają trudne dni – kiedy choruje, kiedy pyta o ojca albo kiedy ktoś rzuci głupi komentarz na ulicy. Ale wiem jedno: nie żałuję swojej decyzji.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę powinnam się wstydzić? Czy odwaga bycia sobą nie jest ważniejsza niż spełnianie cudzych oczekiwań?

A Wy? Czy naprawdę sądzicie, że samotna matka powinna czuć wstyd? Czy może raczej dumę z tego, że potrafi kochać podwójnie?