Rodzice mojego męża mają wszystko, ale odmówili nam pomocy – czy nasze dziecko zasługuje na takich dziadków?
– Nie rozumiesz, Aniu, oni po prostu tacy są – Michał spuścił wzrok, bawiąc się obrączką na palcu. Siedzieliśmy w kuchni, a za oknem padał czerwcowy deszcz. Nasza córka, Zosia, spała w pokoju obok, a ja czułam, jak wzbiera we mnie fala gniewu i bezsilności.
– Nie rozumiem! – podniosłam głos. – Mają trzy mieszkania w Warszawie, dom pod Piasecznem, a my tu się dusimy w wynajmowanym dwupokojowym. Zosia nie ma nawet własnego kąta. Czy naprawdę tak trudno im pomóc?
Michał westchnął ciężko. – Dla nich to kwestia zasad. „Każdy powinien radzić sobie sam” – powtarzają od lat. Nawet mi nie dali grosza na studia.
– Ale przecież to ich wnuczka! – łzy napłynęły mi do oczu. – Czy nie widzą, jak bardzo jej brakuje przestrzeni? Jak bardzo nam brakuje wsparcia?
Wiedziałam, że nie powinnam wywierać presji na Michała. On sam czuł się rozdarty – lojalność wobec rodziców walczyła w nim z poczuciem odpowiedzialności za naszą rodzinę. Ale nie mogłam już dłużej milczeć.
Pochodzę z małego miasteczka pod Lublinem. Moi rodzice nigdy nie mieli wiele, ale zawsze dzielili się tym, co mogli. Gdyby tylko mieli możliwość, oddaliby nam ostatni grosz na wkład własny. Tymczasem teściowie…
Pamiętam pierwszą rozmowę z nimi na ten temat. Siedzieliśmy przy ich ogromnym stole z dębowego drewna, a teściowa nalewała sobie kolejną filiżankę herbaty.
– Aniu, Michałku – zaczęła chłodno – musicie zrozumieć, że młodzi ludzie powinni sami zapracować na swoje.
– Ale mamo… – Michał próbował coś powiedzieć, ale ojciec przerwał mu gestem.
– My też zaczynaliśmy od zera. Nie było łatwo, ale dzięki temu nauczyliśmy się szacunku do pieniędzy.
Zacisnęłam pięści pod stołem. Chciałam krzyczeć: „Wy zaczynaliście od zera? Z pomocą dziadka prawnika i babci lekarki?” Ale milczałam. Wiedziałam, że nie wygram tej rozmowy.
Po powrocie do domu Michał długo siedział w ciszy. W końcu powiedział:
– Przepraszam cię za nich.
Nie chciałam jego przeprosin. Chciałam sprawiedliwości. Chciałam, żeby Zosia miała własny pokój, żebyśmy mogli zaprosić znajomych bez wstydu, że śpimy na rozkładanej kanapie.
Kolejne miesiące były coraz trudniejsze. Ceny mieszkań rosły szybciej niż nasze oszczędności. Każda rozmowa o przyszłości kończyła się kłótnią lub łzami.
– Może powinniśmy wyjechać za granicę? – zaproponowałam pewnego wieczoru.
Michał pokręcił głową. – Nie chcę uciekać. To nasz dom.
Zosia zaczęła pytać, dlaczego jej koleżanki mają własne pokoje, a ona nie. Tłumaczyłam jej coś o „tymczasowości”, o „oszczędzaniu”, ale czułam się jak oszustka.
W święta pojechaliśmy do teściów. Ich dom lśnił od bogactwa: choinka jak z katalogu, prezenty pod sufitem. Zosia dostała drogie zabawki i sukienkę z metką za kilkaset złotych.
– Dziękujemy za prezenty – powiedziałam grzecznie, choć w środku gotowałam się ze złości.
Wieczorem podsłuchałam rozmowę teściowej z jej siostrą:
– Ania chyba myśli, że wszystko jej się należy…
Poczułam się upokorzona. Przez resztę wieczoru unikałam kontaktu wzrokowego z kimkolwiek.
Po powrocie do domu wybuchłam:
– Nigdy więcej tam nie pojadę! Nie chcę, żeby Zosia dorastała w poczuciu niższości!
Michał był blady jak ściana. – To moi rodzice…
– A ja jestem twoją żoną! Twoja córka zasługuje na lepszych dziadków!
Cisza między nami była gęsta jak mgła nad Wisłą.
Zaczęliśmy rozmawiać o terapii małżeńskiej. O tym, jak bardzo różnimy się w podejściu do rodziny i pieniędzy. Michał próbował tłumaczyć swoich rodziców, ja coraz bardziej zamykałam się w sobie.
Pewnego dnia zadzwoniła moja mama:
– Aniu, nie martw się o nas. Może nie mamy dużo, ale zawsze możesz na nas liczyć.
Zalały mnie łzy wdzięczności i żalu jednocześnie.
W końcu podjęliśmy decyzję: bierzemy kredyt na 30 lat i kupujemy małe mieszkanie na obrzeżach miasta. Bez pomocy teściów, bez wsparcia finansowego od nikogo poza moimi rodzicami, którzy dorzucili tyle, ile mogli.
Przeprowadzka była chaotyczna i bolesna. Michał był przygaszony, ja zmęczona ponad miarę. Ale kiedy Zosia po raz pierwszy zamknęła drzwi do swojego własnego pokoju i powiedziała: „Mamo, to jest moje miejsce!”, poczułam dumę i ulgę.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę pieniądze są ważniejsze od więzi rodzinnych? Czy Zosia kiedyś wybaczy swoim dziadkom ich chłód? A może to ja jestem zbyt dumna i powinnam była prosić jeszcze raz?
Czy są tu inni, którzy czują podobny ból rozczarowania rodziną? Jak radzicie sobie z takim poczuciem niesprawiedliwości?