„Przepraszam, Ewelino. Spodziewałam się kogoś innego”: Karolina wciąż ma nadzieję, że jej dzieci ją odwiedzą
Karolina i ja jesteśmy sąsiadkami odkąd pamiętam. Nasza przyjaźń rozkwitła przy wspólnych filiżankach kawy i długich rozmowach na jej werandzie. Karolina to silna kobieta, która wychowała trójkę dzieci—Janka, Zbyszka i Klaudię—całkowicie sama po tym, jak jej mąż odszedł, gdy dzieci były jeszcze małe. Nigdy nie wyszła ponownie za mąż, wybierając zamiast tego poświęcenie swojego życia dzieciom.
Dom Karoliny to przytulny, dwupiętrowy budynek z białym płotem i ogrodem, którym zajmuje się z wielką starannością. Mimo ciepła jej domu, często wydaje się on pusty. Jej dzieci dorosły i wyprowadziły się do różnych części kraju. Janek mieszka w Warszawie, Zbyszek w Krakowie, a Klaudia w Gdańsku. Mają teraz swoje własne życie, kariery i rodziny, a ich wizyty u Karoliny stają się coraz rzadsze.
Pewnego chłodnego jesiennego popołudnia postanowiłam odwiedzić Karolinę. Zapukałam do jej drzwi, a ona przywitała mnie ciepłym uśmiechem, choć widziałam smutek w jej oczach. „Przepraszam, Ewelino. Spodziewałam się kogoś innego,” powiedziała, a w jej głosie słychać było rozczarowanie.
Wiedziałam, kogo miała nadzieję zobaczyć. Karolina z niecierpliwością oczekiwała wizyty swoich dzieci. Wspominała mi o tym kilka razy w ciągu ostatnich tygodni, jej ekscytacja była wyczuwalna. Ale gdy dni zamieniały się w tygodnie, jej nadzieja zaczęła słabnąć.
Usiadłyśmy w jej salonie, popijając herbatę i rozmawiając o codziennych sprawach. Oczy Karoliny od czasu do czasu wędrowały do rodzinnych zdjęć na kominku. Zdjęcia jej dzieci jako niemowląt, maluchów i nastolatków. Były tam również zdjęcia dorosłych dzieci, ale tych było znacznie mniej.
„Myślisz, że przyjadą na Święto Dziękczynienia?” zapytała Karolina, jej głos ledwo słyszalny.
Chciałam ją uspokoić, powiedzieć, że oczywiście przyjadą. Ale wiedziałam lepiej. Janek dzwonił do mnie kilka dni temu, prosząc, żebym sprawdziła, jak się ma jego mama. Był zawalony pracą i nie mógł przyjechać. Zbyszek miał wyjazd służbowy, a Klaudia dopiero co urodziła dziecko i nie mogła podróżować.
„Mam nadzieję,” powiedziałam, nie chcąc całkowicie odbierać jej nadziei.
Dni zamieniały się w tygodnie, a Święto Dziękczynienia przyszło i minęło. Dzieci Karoliny nie przyjechały. Spędziła święto sama, mimo mojego zaproszenia do mojej rodziny. Twierdziła, że jest w porządku, ale wiedziałam lepiej.
Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia, a nadzieja Karoliny znów się odrodziła. Udekorowała swój dom migoczącymi światełkami i piękną choinką. Upiekła ciasteczka i przygotowała ucztę, na wypadek gdyby jej dzieci postanowiły ją zaskoczyć.
Ale Święta Bożego Narodzenia przyszły i minęły, a Karolina znów była sama. Odwiedziłam ją następnego dnia, przynosząc jej resztki z mojej rodzinnej uroczystości. Uśmiechnęła się i podziękowała mi, ale widziałam ból w jej oczach.
„Nie rozumiem, Ewelino. Dałam im wszystko. Poświęciłam dla nich tak wiele. Dlaczego nie przyjeżdżają?” zapytała, łzy spływające po jej twarzy.
Nie miałam odpowiedzi. Mogłam tylko trzymać ją za rękę i oferować jej moje wsparcie.
W miarę upływu lat nadzieja Karoliny nigdy całkowicie nie zgasła, ale z czasem przygasła. Jej dzieci nadal żyły swoim życiem, zbyt zajęte, by odwiedzić matkę. Zdrowie Karoliny zaczęło się pogarszać, a ona spędzała coraz więcej czasu w łóżku, jej niegdyś żywiołowy duch powoli gasł.
Pewnego zimnego poranka znalazłam Karolinę w jej łóżku, z pokojowym wyrazem twarzy. Odeszła we śnie, samotna w swoim domu. Jej dzieci przyjechały na pogrzeb, pełne żalu i smutku za stracony czas.
Historia Karoliny jest przejmującym przypomnieniem o poświęceniach, jakie rodzice czynią dla swoich dzieci, oraz o znaczeniu pielęgnowania czasu, jaki mamy z naszymi bliskimi. To opowieść o miłości, stracie i nieustającej nadziei matki, która nigdy nie przestała czekać na powrót swoich dzieci do domu.