Prezent, który rozdarł moją rodzinę – historia polskiej narzeczonej tuż przed ślubem
– Nie możesz tego przyjąć, Aniu! – głos mamy drżał, kiedy patrzyła na mnie z drugiego końca kuchni. W jej oczach widziałam nie tylko gniew, ale i strach. – To jest jawna prowokacja ze strony Kowalskich!
Stałam przy oknie, ściskając w dłoniach kopertę. W środku był czek na pięćdziesiąt tysięcy złotych – prezent ślubny od rodziców mojego narzeczonego, Michała. „Na nowy start” – napisali na kartce, którą dołączyli. Miałam wrażenie, że trzymam w rękach coś znacznie cięższego niż papier i pieniądze. To był symbol. I wyzwanie.
Mama podeszła bliżej, jej twarz była blada jak ściana za nią. – My nie możemy dać ci tyle. Ale wiesz, że kochamy cię najbardziej na świecie. – Jej głos się załamał.
– Mamo, to nie konkurs… – zaczęłam, ale przerwała mi gwałtownie:
– Dla nich wszystko jest konkursem! Zawsze muszą być lepsi, bogatsi! Chcą cię kupić, Aniu! A ty… ty pozwalasz im na to?
Wtedy wszedł tata, niosąc pudełko z porcelaną po babci. – My też mamy dla ciebie prezent – powiedział cicho. – To rodzinne dziedzictwo. Może nie kosztuje tyle co ich czek, ale ma wartość… inną.
Patrzyłam na nich oboje i czułam się jak dziecko rozdarte między dwiema stronami. Michał zadzwonił chwilę później.
– Kochanie, moi rodzice chcą wiedzieć, czy przyjęłaś prezent. Mama mówi, że to ważne dla tradycji rodzinnej.
– Michał… twoja mama wie, że moja rodzina nie może sobie pozwolić na takie gesty?
– Aniu, przecież to nie wyścig. Po prostu chcą dobrze wypaść. Przecież wiesz, jak bardzo im zależy.
Zamknęłam oczy. „Nie wyścig” – powtarzałam w myślach, ale wszystko wokół mnie krzyczało: rywalizacja! Duma! Pokaz siły!
Wieczorem usiadłam sama w pokoju dzieciństwa. Na półce stały stare zdjęcia: ja z rodzicami nad morzem, ja na komunii w sukience po kuzynce, ja z babcią na działce. Wszystko takie proste, szczere… a teraz?
Następnego dnia przyszła ciocia Basia z wujkiem Staszkiem. Od progu rzucili się do komentowania:
– No i co? Kowalscy już się popisali? – zapytał wujek z przekąsem.
– Aniu, pamiętaj, że rodzina to nie pieniądze – dodała ciocia. – Nie daj się kupić.
Czułam się coraz gorzej. Każdy miał swoją opinię, każdy chciał mnie przekonać do swojej racji. Nawet młodszy brat, Tomek, rzucił:
– A może byś im oddała ten czek? Albo podzieliła się z nami?
Wybuchłam płaczem. Wszyscy zamilkli.
Wieczorem Michał przyszedł do mnie do pokoju.
– Aniu… co się dzieje? Przecież to powinien być najszczęśliwszy czas w twoim życiu.
– Michał… ja nie wiem już, co jest dobre. Twoi rodzice chcą mnie obdarować czymś wielkim, moi rodzice czują się upokorzeni… Ja czuję się jak trofeum w czyjejś grze.
Michał objął mnie mocno.
– Kocham cię. I nie chcę cię stawiać między nami a twoją rodziną. Może powinniśmy porozmawiać wszyscy razem?
Zgodziłam się. Następnego dnia zaprosiliśmy obie rodziny do naszego mieszkania. Atmosfera była gęsta jak śmietana.
– Pani Anno – zaczęła mama Michała – chcieliśmy tylko pomóc młodym na starcie. Nie mieliśmy złych intencji.
Moja mama spojrzała na nią chłodno:
– Ale czy musieliście robić to tak ostentacyjnie? Czy nie można było po prostu… być razem?
Tata dodał:
– Dla nas wartość jest w tym, co przekazujemy sercem, nie portfelem.
Przez chwilę nikt się nie odzywał. W końcu odezwałam się ja:
– Może zamiast licytować się prezentami, spróbujmy po prostu być rodziną? Ja nie chcę wybierać między wami. Chcę mieć was wszystkich przy sobie.
Łzy napłynęły mi do oczu. Michał ścisnął moją dłoń pod stołem.
Po tej rozmowie coś pękło – ale nie we mnie, tylko między naszymi rodzinami. Zaczęli rozmawiać o wspólnych planach na wesele, o tym, co możemy zrobić razem. Czek został przeznaczony na wspólny cel: remont mieszkania dla nas i pomoc dla młodszego brata Michała, który stracił pracę podczas pandemii.
Ale blizna została. Do dziś pamiętam tamte emocje: żal, rozczarowanie, poczucie bycia przedmiotem w cudzej grze.
Czasem patrzę na porcelanę po babci i myślę: czy naprawdę musimy mierzyć miłość pieniędzmi? Czy potrafimy być razem mimo różnic? Może właśnie wtedy uczymy się najwięcej o sobie i innych?
