Prawie urodziła w kuchni, gotując dla męża: Moja córka i jej małżeństwo, które zawsze mnie niepokoiło
— Mamo, tylko nie mów Jankowi, że już zaczęły się skurcze — wyszeptała Marta, ściskając brzuch i jednocześnie mieszając zupę w garnku. Stałam w progu jej kuchni, patrząc na nią z niedowierzaniem. Pot spływał jej po czole, a ona z uporem godnym lepszej sprawy próbowała dokończyć obiad dla swojego męża.
— Marta, zwariowałaś? Musimy jechać do szpitala! — podniosłam głos, czując jak narasta we mnie panika.
— Jeszcze tylko ziemniaki… On wróci z pracy głodny — odpowiedziała z trudem, łapiąc oddech między skurczami.
To nie był pierwszy raz, kiedy widziałam moją córkę stawiającą potrzeby Janka ponad własne zdrowie. Ale tym razem to już była przesada. Przez lata obserwowałam ich małżeństwo z rosnącym niepokojem. Janek — typowy synuś mamusi, wychowany w przekonaniu, że kobieta jest od gotowania i sprzątania. Marta zawsze była dla niego cicha, posłuszna, gotowa na każde skinienie. Nawet wtedy, gdy była w zaawansowanej ciąży.
— Marta! — złapałam ją za ramiona. — Jeśli nie wyjdziesz teraz z tej kuchni, zadzwonię po karetkę!
Spojrzała na mnie błagalnie. — Mamo… proszę… jak mnie nie będzie, przypilnujesz Janka? On nie wie nawet, gdzie są czyste ręczniki.
Zatkało mnie. Przez chwilę nie mogłam wydusić słowa. Moja córka miała rodzić — a martwiła się o to, czy jej mąż znajdzie sobie obiad i czyste ubrania?
W końcu chwyciłam ją za rękę i niemal siłą wyciągnęłam z kuchni. Po drodze do samochodu Marta co chwilę powtarzała: — Tylko nie zostawiaj go samego na długo… On sobie nie poradzi…
Jechałam przez miasto na sygnale awaryjnym, łamiąc przepisy i modląc się w duchu, żebyśmy zdążyły do szpitala. Marta jęczała z bólu na tylnym siedzeniu, a ja czułam narastającą złość — nie na nią, ale na Janka. Jak można być tak ślepym na potrzeby własnej żony? Jak można pozwolić jej gotować obiad w trakcie porodu?
W szpitalu wszystko potoczyło się błyskawicznie. Ledwo zdążyliśmy na porodówkę. Gdy lekarze przejęli Martę, usiadłam na korytarzu i zadzwoniłam do Janka.
— Marta rodzi. Jest w szpitalu — powiedziałam chłodno.
— Ale… a obiad? — zapytał zdezorientowany.
Zacisnęłam pięści. — Zrób sobie kanapki. Albo zamów pizzę. Twoja żona właśnie rodzi twoje dziecko!
Rozłączyłam się bez słowa więcej. W głowie kłębiły mi się wspomnienia z ostatnich lat: Marta wracająca zmęczona z pracy i od razu zabierająca się za sprzątanie; Marta gotująca trzydaniowe obiady nawet wtedy, gdy miała gorączkę; Marta przepraszająca Janka za to, że nie wyprasowała mu koszuli na czas.
Pamiętam rozmowę sprzed kilku miesięcy:
— Mamo, Janek mówi, że jestem za mało zaradna. Że jego mama wszystko robiła lepiej.
— A ty co o tym myślisz? — zapytałam wtedy ostrożnie.
— Może ma rację… Staram się jak mogę, ale on zawsze znajdzie coś do poprawki.
Wtedy już wiedziałam, że coś jest nie tak. Ale Marta zawsze tłumaczyła Janka: „On tak został wychowany”, „On nie umie inaczej”, „On potrzebuje opieki”.
Gdy urodził się mój wnuk — zdrowy chłopiec o imieniu Staś — Marta była wyczerpana, ale szczęśliwa. Janek przyjechał do szpitala dopiero następnego dnia rano.
— Nie mogłem znaleźć kluczyków do samochodu — tłumaczył się bezwstydnie. — A poza tym musiałem coś zjeść.
Patrzyłam na niego i czułam narastającą frustrację. Czy naprawdę tak wygląda współczesne małżeństwo? Czy kobieta musi poświęcać wszystko dla wygody mężczyzny?
Po powrocie Marty ze szpitala sytuacja się nie poprawiła. Janek oczekiwał, że wszystko wróci do normy: ciepłe obiady, czyste mieszkanie, wyprasowane koszule. Marta próbowała sprostać jego wymaganiom, choć była wykończona opieką nad noworodkiem.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich kłótnię przez ścianę:
— Marta, ile razy mam ci mówić? Zupa była za słona! I gdzie są moje skarpetki?
— Przepraszam… Staś płakał i nie zdążyłam…
— Zawsze masz wymówkę! Moja mama nigdy tak nie robiła!
Nie wytrzymałam. Weszłam do ich mieszkania bez pukania.
— Janek! Twoja żona właśnie urodziła ci syna! Może czas nauczyć się samemu znaleźć skarpetki?
Spojrzał na mnie zaskoczony i chyba po raz pierwszy zobaczył we mnie przeciwnika.
Od tamtej pory coraz częściej rozmawiam z Martą o jej małżeństwie. O tym, że ma prawo do odpoczynku, do wsparcia, do szacunku. Że nie musi być służącą we własnym domu.
Ale czy ona to zrozumie? Czy znajdzie w sobie siłę, by zawalczyć o siebie?
Czasem patrzę na nią i myślę: ile jeszcze kobiet w Polsce żyje w podobnych układach? Ile z nas godzi się na bycie niewidzialną dla własnej rodziny?
Czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla czyjegoś komfortu? A może najwyższy czas powiedzieć: dość?