Powrót do Domu: Historia o Zapomnianym Dziadku i Rodzinnych Ranach, Które Wciąż Krwawią
— Proszę pani, czy mogę dostać jeszcze jedną herbatę? — głos pana Michała drżał lekko, a jego oczy, choć zmęczone, patrzyły na mnie z nadzieją. Była szósta rano, oddział powoli budził się do życia, a ja już wiedziałam, że to będzie jeden z tych dni, które zostają w pamięci na długo.
Pan Michał trafił do nas kilka dni temu. Miał 78 lat i poza lekkim zapaleniem płuc nie narzekał na zdrowie. Był typem człowieka, który zawsze stara się żartować, nawet gdy nie ma ku temu powodu. — Wie pani, ja to już chyba jestem jak ten stary telewizor — śmiał się pierwszego dnia. — Czasem coś szumi, czasem obraz znika, ale jeszcze się nie zepsułem na dobre!
Ale z każdym kolejnym dniem widziałam, jak gaśnie. Przestał żartować, coraz częściej patrzył w okno. Zaczęłam się martwić. — Panie Michale, wszystko w porządku? — pytałam delikatnie. On tylko wzruszał ramionami.
— Wie pani, Lena… Ja tu jestem sam. Syn mieszka w Warszawie, wnuk w Poznaniu. Żona zmarła pięć lat temu. Czasem mam wrażenie, że już nikogo nie obchodzę.
Te słowa zostały ze mną na długo. Widziałam już wielu starszych ludzi, którzy czuli się opuszczeni przez rodzinę, ale u pana Michała ta samotność była niemal namacalna. Próbowałam go pocieszać, rozmawiać z nim o dawnych czasach, ale wiedziałam, że to tylko plaster na ranę, która wciąż krwawi.
Pewnego dnia na oddziale pojawiła się kobieta — córka sąsiadki pana Michała. Przyniosła mu domowe pierogi i kilka gazet. — Panie Michale, syn dzwonił do mnie, pytał jak pan się czuje — powiedziała cicho. Pan Michał tylko skinął głową i odwrócił wzrok.
Wieczorem usiadłam przy jego łóżku. — Może zadzwonimy do syna? — zaproponowałam.
— Nie chcę mu przeszkadzać. On ma swoje życie… — odpowiedział szeptem.
Wtedy zrozumiałam, że tu nie chodzi tylko o brak czasu czy odległość. To była rana głębsza niż mogłam przypuszczać.
Kilka dni później na oddziale pojawił się młody chłopak z plecakiem przewieszonym przez ramię. Miał rozczochrane włosy i zmęczone oczy. — Dzień dobry, szukam dziadka Michała Nowaka — powiedział niepewnie do recepcjonistki.
Zawahałam się przez chwilę, ale zaraz potem zaprowadziłam go do sali pana Michała.
— Dziadku? — głos chłopaka zadrżał.
Pan Michał podniósł głowę i przez chwilę patrzył na niego jakby nie dowierzał własnym oczom.
— Adam? To naprawdę ty?
Chłopak podszedł bliżej i objął dziadka. Widziałam łzy w oczach obu mężczyzn. Przez chwilę nikt się nie odzywał.
— Przepraszam, że tak długo mnie nie było… — Adam mówił cicho. — Tata mówił, że jesteś w szpitalu, ale miałem egzaminy… Bałem się zadzwonić…
Pan Michał pokręcił głową.
— Najważniejsze, że jesteś.
Zostawiłam ich samych. Kiedy wróciłam po godzinie, rozmawiali o starych czasach: o wakacjach nad jeziorem w Borach Tucholskich, o tym jak Adam uczył się jeździć rowerem na podwórku dziadka.
Wieczorem Adam podszedł do mnie.
— Pani Leno… Dziękuję za opiekę nad dziadkiem. Wiem, że tata i ja… trochę go zaniedbaliśmy. Po śmierci babci wszystko się posypało. Tata zamknął się w sobie, ja wyjechałem na studia… Ale teraz już wiem, że muszę być bliżej dziadka.
Patrzyłam na niego i czułam ulgę pomieszaną ze smutkiem. Ilu takich Adamów i Michałów jest jeszcze wokół nas? Ilu starszych ludzi czeka na telefon lub odwiedziny?
Następnego dnia pan Michał był innym człowiekiem. Uśmiechał się do wszystkich, żartował z salowych i nawet poprosił o radio przy łóżku.
— Wie pani co? — powiedział mi rano. — Czasem wystarczy jeden gest, żeby człowiek poczuł się znowu potrzebny.
Adam odwiedzał dziadka codziennie przez cały tydzień. Raz przyszedł z ojcem pana Michała. Spotkanie było niezręczne; pan Michał długo milczał, a jego syn nerwowo bawił się kluczami od samochodu.
— Tato… Przepraszam za wszystko — powiedział w końcu syn pana Michała. — Po śmierci mamy nie umiałem sobie poradzić… Ale chcę to naprawić.
Pan Michał spojrzał na niego długo i ciężko westchnął.
— Synu… Ja też nie byłem idealny. Ale może jeszcze mamy czas?
Widziałam jak obaj płaczą po cichu. Adam objął ich ramionami.
Pan Michał wyszedł ze szpitala po dwóch tygodniach. Adam zabrał go do siebie na kilka dni; potem wrócił do swojego mieszkania w bloku na obrzeżach miasta. Od tamtej pory często widuję ich razem na spacerze w parku obok szpitala.
Czasem myślę o tej historii i zastanawiam się: ile rodzinnych ran można jeszcze uleczyć? Czy wystarczy jeden gest miłości, by naprawić lata zaniedbań? A może czasem jest już za późno?