Poszłam do szpitala po jedno dziecko, wróciłam z trójką: historia, która rozdarła i zjednoczyła moją rodzinę
— Mamo, to niemożliwe! — krzyknęła moja mama przez telefon, kiedy ledwo powstrzymując łzy, powiedziałam jej, że wracam do domu z trójką dzieci, a nie z jednym, jak wszyscy się spodziewali. Stałam wtedy na szpitalnym korytarzu, ściskając w rękach trzy maleńkie opaski z imionami: Zosia, Lena i… Staś. W głowie miałam mętlik, a serce waliło mi jak oszalałe.
Jeszcze dzień wcześniej byłam przekonana, że wszystko mam pod kontrolą. Mój mąż, Tomek, pakował torbę do szpitala, żartując, że pewnie wrócimy szybciej, niż się spodziewamy. — Spokojnie, kochanie, to tylko poród, nie ekspedycja na Marsa — śmiał się, a ja próbowałam się uśmiechnąć, choć w środku czułam niepokój. To była nasza pierwsza ciąża i choć lekarze mówili, że wszystko przebiega prawidłowo, coś podpowiadało mi, że los szykuje dla nas niespodziankę.
Poród zaczął się nagle, w środku nocy. Ból był nie do opisania, a światło jarzeniówek w szpitalnej sali raziło mnie w oczy. Po kilku godzinach walki usłyszałam pierwszy płacz — Zosia. Chwilę później lekarze spojrzeli na siebie z niepokojem. — Proszę się nie martwić, wszystko pod kontrolą — powiedział jeden z nich, ale widziałam w jego oczach cień niepewności. Po kolejnych minutach na świat przyszła Lena. Byłam wyczerpana, ale szczęśliwa. Aż nagle…
— Jeszcze jedno dziecko! — krzyknęła położna. Nie wierzyłam własnym uszom. Trzecie? Przecież na USG były dwa serduszka! Staś urodził się najmniejszy i najsłabszy. Przez chwilę nie oddychał. Zamarłam ze strachu. Lekarze walczyli o jego życie, a ja leżałam bezsilna, modląc się w myślach: „Boże, nie zabieraj mi go”.
Kiedy w końcu wszyscy troje byli już przy mnie, czułam się jak w innym świecie. Tomek przyjechał do szpitala blady jak ściana. — Trójka? Jak to możliwe? — pytał raz po raz. — Przecież… nie jesteśmy na to gotowi! — wykrztusił w końcu. Widziałam w jego oczach strach i bezradność. Wiem, że mnie kochał, ale wtedy miałam wrażenie, że świat mu się zawalił.
Pierwsze dni w szpitalu były jak sen na jawie. Każde z dzieci wymagało innej opieki. Staś leżał w inkubatorze, walcząc o każdy oddech. Zosia i Lena były silniejsze, ale i tak potrzebowały mnie non stop. Nie spałam, nie jadłam. Pielęgniarki patrzyły na mnie ze współczuciem. — Pani Marto, musi pani odpocząć — powtarzały. Ale jak miałam odpocząć, kiedy moje dzieci walczyły o życie?
W domu czekała na nas mama Tomka. — To nie jest normalne! — wybuchła, kiedy dowiedziała się o trójce wnuków. — Jak wy sobie poradzicie? Przecież nie macie pieniędzy na troje dzieci! — krzyczała, a ja czułam się coraz mniejsza. Tomek próbował ją uspokoić, ale sam był bliski załamania. — Może oddamy jedno do adopcji? — rzuciła nagle teściowa. Zamarłam. — Nigdy! — odpowiedziałam drżącym głosem. — To są moje dzieci!
Od tego dnia w naszym domu zapanowała atmosfera niepewności i lęku. Każda noc była walką o przetrwanie. Staś płakał najgłośniej, Lena miała kolki, Zosia nie chciała spać. Tomek coraz częściej wychodził z domu pod pretekstem pracy. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej.
Pewnej nocy, kiedy Staś dostał wysokiej gorączki, zawiozłam go na pogotowie. Siedziałam na zimnym korytarzu i płakałam. Obok mnie usiadła starsza kobieta. — Dzieci to dar, ale i próba — powiedziała cicho. — Najważniejsze to być razem. — Spojrzała na mnie ciepło i nagle poczułam ulgę. Może dam radę?
Po powrocie do domu postanowiłam porozmawiać z Tomkiem. — Nie dam rady sama — powiedziałam mu prosto w oczy. — Jeśli chcesz odejść, odejdź teraz. Ale jeśli zostaniesz, musisz być ojcem dla całej trójki.
Tomek długo milczał. W końcu usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem. — Przepraszam — wyszeptał. — Bałem się. Ale nie zostawię was.
Od tamtej pory zaczęliśmy walczyć razem. Było ciężko: brakowało pieniędzy, czasu i sił. Teściowa długo nie mogła zaakceptować naszej decyzji, ale z czasem zaczęła pomagać przy dzieciach. Staś długo był słabszy od sióstr, ale każdego dnia walczył o swoje miejsce w rodzinie.
Dziś patrzę na moją trójkę i wiem, że choć los wystawił nas na próbę, daliśmy radę. Każde z moich dzieci jest inne i wyjątkowe. Zosia jest uparta i odważna, Lena wrażliwa i czuła, Staś — wojownik od pierwszego oddechu.
Czasem zastanawiam się: co by było, gdybym wtedy się poddała? Czy szczęście naprawdę zależy od tego, ile mamy sił? A może od tego, ile jesteśmy w stanie dać z siebie dla tych, których kochamy?