„Poprosiłam teściową o opiekę nad dziećmi, ale jej odpowiedź złamała mi serce” – historia o rodzinnych konfliktach i rozczarowaniu

– Mamo, czy możesz zostać z Olą i Antkiem w sobotę? – zapytałam, starając się, by mój głos nie drżał. Stałam w kuchni, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. W tle słyszałam śmiech dzieci, które już cieszyły się na wspólny dzień z babcią.

– Wiesz, Kasiu… – zaczęła teściowa, a ja już wiedziałam, że coś jest nie tak. – W sobotę mam spotkanie z koleżankami z liceum. Nie mogę tego przełożyć.

Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Przecież wiedziała, jak bardzo potrzebuję tej pomocy. Od tygodnia planowałam rozmowę kwalifikacyjną do nowej pracy – pierwszą od lat, odkąd urodziłam Antka. Wszystko miało się udać tylko wtedy, jeśli ktoś zajmie się dziećmi.

– Rozumiem – powiedziałam cicho, choć wcale nie rozumiałam. – Dzieci będą zawiedzione.

– Może następnym razem? – usłyszałam w odpowiedzi i poczułam, jak narasta we mnie złość.

Odłożyłam telefon i przez chwilę stałam bez ruchu. Ola wbiegła do kuchni z rysunkiem w ręku.

– Mamo, babcia przyjdzie w sobotę? Pokażę jej mój nowy obrazek!

Nie umiałam spojrzeć jej w oczy. Usiadłam na podłodze i przytuliłam ją mocno.

Wieczorem, gdy wrócił Tomek – mój mąż – od razu zauważył, że coś jest nie tak.

– Co się stało? – zapytał, zdejmując kurtkę.

– Twoja mama nie może zostać z dziećmi w sobotę. Ma spotkanie z koleżankami – powiedziałam spokojnie, choć w środku aż kipiałam.

Tomek westchnął ciężko.

– Kasia, ona też ma swoje życie…

– A ja nie mam? – przerwałam mu ostro. – Od pięciu lat nie byłam na rozmowie o pracę! Zawsze wszystko podporządkowujemy twojej mamie!

Wiedziałam, że przesadzam, ale nie mogłam już dłużej tłumić tych emocji. Przez ostatnie lata to ja byłam tą „ogarniaczką” – gotowa na wszystko, byle tylko dzieci były szczęśliwe, a dom funkcjonował jak należy. Teściowa była zawsze obecna… ale tylko wtedy, gdy jej to pasowało. Gdy trzeba było pomóc przy remoncie mieszkania po śmierci teścia – Tomek rzucał wszystko i jechał do niej na drugi koniec miasta. Gdy zachorowała na grypę – gotowałam dla niej rosół i zawoziłam dzieci do przedszkola sama. Ale kiedy ja potrzebowałam wsparcia…

Tomek usiadł naprzeciwko mnie.

– Kasia, nie chcę się kłócić. Może poprosimy moją siostrę?

– Twoja siostra ma trójkę własnych dzieci! – wybuchnęłam. – Dlaczego zawsze musimy szukać rozwiązań gdzie indziej? Dlaczego twoja mama nie może raz postawić nas na pierwszym miejscu?

Cisza między nami była gęsta jak mgła nad Wisłą jesienią. Wiedziałam, że Tomek kocha swoją mamę ponad wszystko. Po śmierci ojca stała się dla niego najważniejszą osobą na świecie. Ale czy to znaczyło, że ja i dzieci jesteśmy mniej ważni?

Następnego dnia zadzwoniła do mnie mama.

– Kasiu, słyszałam od Tomka, że masz problem z opieką nad dziećmi w sobotę. Mogę przyjechać wcześniej i zostać do wieczora.

Poczułam ulgę i wdzięczność, ale też… żal. Dlaczego to zawsze moja mama ratowała sytuację?

W sobotę rano Ola była smutna.

– Czemu babcia Madzia nie przyjdzie? Obiecała mi, że nauczymy się robić pierogi…

Nie umiałam odpowiedzieć. Przytuliłam ją tylko mocniej.

Rozmowa kwalifikacyjna poszła mi dobrze, ale cały czas myślałam o tym, jak bardzo dzieci tęsknią za babcią Madzią. Wieczorem usiedliśmy z Tomkiem przy stole.

– Musimy porozmawiać – zaczęłam cicho. – Czuję się niewidzialna w tej rodzinie. Twoja mama jest dla ciebie najważniejsza i to rozumiem… Ale nasze dzieci też jej potrzebują. Ja też potrzebuję wsparcia.

Tomek spuścił wzrok.

– Wiem… Przepraszam cię, Kasiu. Po śmierci taty czuję się za nią odpowiedzialny… Ale chyba zapomniałem o waszych potrzebach.

Przez chwilę milczeliśmy. W końcu Tomek podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.

– Porozmawiam z mamą. Musi wiedzieć, że czasem powinna być tu dla nas.

Kilka dni później teściowa zadzwoniła.

– Kasiu… Przepraszam cię za sobotę. Nie pomyślałam… Chciałabym spędzić więcej czasu z Olą i Antkiem. Może w przyszły weekend zrobię dla nich pierogi?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Z jednej strony czułam ulgę i nadzieję na zmianę. Z drugiej – żal i rozczarowanie nie znikały tak łatwo.

Dziś patrzę na moją rodzinę inaczej. Wiem już, że czasem trzeba głośno powiedzieć o swoich potrzebach i nie bać się prosić o wsparcie – nawet jeśli to oznacza trudne rozmowy i łzy.

Czy naprawdę można pogodzić lojalność wobec rodziców z troską o własną rodzinę? Czy każda synowa musi walczyć o swoje miejsce w sercu męża i jego matki? Może wy też mieliście podobne doświadczenia?