Pokój, który oddałam – historia o granicach, rodzinie i samotności
Wszystko zaczęło się od trzaśnięcia drzwiami. Nie mojego, nie tych, które znałam od lat – to były drzwi mojego pokoju, które zamknął za sobą mój bratanek, Szymon. Stałam w korytarzu z kubkiem herbaty, a w moim własnym mieszkaniu czułam się jak intruz.
Jeszcze tydzień temu ten pokój był moim azylem – miejscem, gdzie mogłam czytać, pracować, rozmawiać przez telefon z przyjaciółką. Teraz na ścianie wisiał plakat jakiegoś zespołu hip-hopowego, a na biurku walały się puszki po energetykach. Szymon miał dwadzieścia dwa lata, był synem mojego brata, który wyjechał do Anglii i od lat nie dawał znaku życia. Kiedy zadzwoniła do mnie bratowa z pytaniem, czy mogę go przyjąć „na chwilę”, nie umiałam odmówić.
– Ciociu, tylko na miesiąc, przysięgam! – zapewniał mnie przez telefon Szymon. – Muszę znaleźć robotę w Warszawie, nie mam gdzie się podziać.
Miesiąc minął szybko. Potem drugi. Szymon coraz rzadziej wychodził na rozmowy kwalifikacyjne, coraz częściej siedział w pokoju z laptopem i słuchawkami na uszach. Kiedy próbowałam z nim rozmawiać, zbywał mnie krótkim „zaraz”, „później”, „nie teraz”.
Pewnego wieczoru wróciłam z pracy i zobaczyłam go w kuchni z dwoma kolegami. Na stole leżały resztki pizzy i puste butelki po piwie.
– Szymon! Mówiłam ci, że nie chcę imprez w domu! – podniosłam głos.
Jeden z chłopaków spojrzał na mnie z kpiącym uśmiechem.
– Spoko, już wychodzimy – rzucił.
Szymon nawet nie przeprosił. Zamknął się w swoim – moim – pokoju i odpalił głośną muzykę. Przez ścianę słyszałam przekleństwa i śmiechy. Znowu nie mogłam zasnąć.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie mama.
– I jak tam z Szymonem? – zapytała z troską.
– Mamo, ja już nie daję rady – przyznałam cicho. – On mnie nie szanuje. Nie sprząta po sobie, nie szuka pracy, sprowadza kolegów…
– To powiedz mu jasno, że ma się wyprowadzić! – poradziła mama. – To twoje mieszkanie!
Ale jak miałam to zrobić? Przecież to rodzina. Przecież obiecałam bratowej…
Wieczorem zebrałam się na odwagę. Zapukałam do drzwi pokoju.
– Szymon, musimy porozmawiać.
– Teraz nie mogę – mruknął zza drzwi.
– To ważne! – naciskałam.
W końcu otworzył. Pachniało dymem papierosowym.
– Co jest?
– Szymon… To miało być na chwilę. Ja naprawdę potrzebuję tego pokoju. Musisz zacząć szukać mieszkania.
Spojrzał na mnie jak na wariatkę.
– Serio? Po tym wszystkim chcesz mnie wyrzucić na bruk?
– Nie wyrzucam cię! Ale minęły już dwa miesiące…
– Wiesz co? – przerwał mi ostro. – Gdyby tata był tutaj, nigdy byś się tak nie zachowała!
Zatkało mnie. Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć, płakać, tłumaczyć się… Ale tylko zamknęłam oczy i wyszłam do kuchni.
Następnego dnia wróciłam z pracy i zobaczyłam kartkę na stole: „Nie czekaj na mnie z kolacją”. Drżały mi ręce, kiedy ją czytałam. Przez cały wieczór czułam się jak winowajca we własnym domu.
Kolejne dni były jeszcze gorsze. Szymon zaczął wracać późno w nocy, trzaskał drzwiami, zostawiał bałagan w łazience. Przestał ze mną rozmawiać. Czułam się coraz bardziej osaczona.
W końcu zadzwoniła bratowa.
– Co ty mu powiedziałaś?! – krzyczała do słuchawki. – On jest załamany! Mówi, że go wyrzucasz!
– Ja tylko chcę odzyskać swój pokój…
– Wiesz co? Zawsze byłaś egoistką! Zawsze myślałaś tylko o sobie!
Rozłączyła się. Usiadłam na podłodze w kuchni i rozpłakałam się jak dziecko.
Przez następne dni chodziłam jak cień. W pracy popełniałam błędy, zapominałam o spotkaniach. Koleżanka zapytała:
– Co się z tobą dzieje?
Opowiedziałam jej wszystko przy kawie.
– Musisz postawić granice – powiedziała stanowczo. – Inaczej nigdy nie odzyskasz swojego życia.
Wieczorem zebrałam się na ostatnią rozmowę z Szymonem.
– Szymon… Proszę cię, znajdź sobie coś do końca miesiąca. Pomogę ci szukać pokoju, dam ci nawet zaliczkę na wynajem… Ale ja już dłużej tak nie mogę.
Patrzył na mnie długo bez słowa. W końcu tylko wzruszył ramionami i zamknął się w pokoju.
Ostatnie dni były ciche i napięte. Szymon prawie nie wychodził z pokoju. Ja chodziłam na palcach po mieszkaniu, żeby go nie prowokować.
W końcu przyszedł dzień wyprowadzki. Szymon spakował rzeczy do dwóch walizek i wyszedł bez słowa pożegnania. Nawet nie spojrzał mi w oczy.
Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Weszłam do swojego pokoju – teraz znów mojego – i usiadłam na łóżku. Na biurku leżała zapomniana przez niego bransoletka z festiwalu muzycznego.
Poczułam ulgę… ale też ogromną pustkę i żal. Czy naprawdę musiało tak się skończyć? Czy można pomóc rodzinie bez utraty siebie?
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy bycie dobrym dla innych zawsze musi oznaczać rezygnację z własnych granic? Jak wy byście postąpili na moim miejscu?