Po 60 latach małżeństwa odkryłem, że moje całe życie to kłamstwo – historia Stanisława i Barbary
Wszystko zaczęło się od jednego telefonu. Była środa, godzina 18:12, kiedy zadzwoniła do mnie córka sąsiadki z parteru. „Panie Stanisławie, mama upadła na klatce, czy może pan zejść?”. Zbiegłem po schodach szybciej niż przez ostatnie dziesięć lat. Barbara, moja żona, stała w drzwiach kuchni, z telefonem przy uchu. „Stasiu, nie zapomnij o lekach!” – krzyknęła za mną, jak zawsze troskliwa. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to ostatni raz, kiedy usłyszę jej głos.
Gdy wróciłem do mieszkania, Barbara leżała na podłodze. Zawał. Pogotowie przyjechało błyskawicznie, ale już nie odzyskała przytomności. Zostałem sam w naszym trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Żoliborzu. Sam po raz pierwszy od sześćdziesięciu lat.
Początkowo nie potrafiłem nawet płakać. Chodziłem po domu jak duch, dotykałem jej rzeczy – szalika na wieszaku, kubka z napisem „Najlepsza Babcia”, jej ulubionych książek. Każda rzecz przypominała mi o niej. Czułem się jakby ktoś wyrwał mi połowę serca.
Po pogrzebie dzieci – nasza córka Marta i syn Paweł – namawiały mnie, żebym zamieszkał z którymś z nich. „Tato, nie możesz być sam!” – powtarzała Marta. Ale ja uparcie odmawiałem. Chciałem zostać w naszym domu, wśród wspomnień.
Pół roku później postanowiłem w końcu uporządkować rzeczy Barbary. Zacząłem od szafy w sypialni. Wśród sukienek i apaszek znalazłem stary karton po butach. W środku – listy, zdjęcia i jeden mały notesik z wyblakłą okładką. Zdziwiło mnie to, bo Barbara zawsze była pedantką – wszystko miało swoje miejsce.
Usiadłem na łóżku i zacząłem przeglądać zawartość pudełka. Na samym dnie leżał list zaadresowany do niej, ale nigdy nieotwarty. Koperta była stara, pożółkła, a na odwrocie widniał napis: „Do rąk własnych Barbary Nowickiej” – jej panieńskie nazwisko.
Drżącymi rękami otworzyłem kopertę. W środku był list napisany przez mężczyznę o imieniu Janusz. Czytałem powoli:
„Basiu,
Nie wiem, czy kiedykolwiek będziesz mogła mi wybaczyć. Wiem tylko jedno – kocham Cię i nigdy nie przestanę żałować tego, co się stało tamtej nocy w Zakopanem. Gdybyś tylko dała mi szansę… Wiem, że wychodzisz za Stanisława. Chciałem Ci powiedzieć prawdę: to ja jestem ojcem Twojego dziecka. Przepraszam za wszystko. Jeśli kiedyś będziesz chciała porozmawiać – znajdziesz mnie pod starym adresem w Krakowie.
Janusz”
Zamarłem. Moje serce waliło jak młotem. Ojcem mojego dziecka? Jakiego dziecka? Przecież Marta była naszą córką! Naszą! Przez chwilę świat zawirował mi przed oczami.
Wybiegłem z pokoju i zadzwoniłem do Marty.
– Córciu… muszę cię o coś zapytać.
– Tato? Co się stało?
– Czy mama… czy mama kiedykolwiek mówiła ci coś o swoim życiu przed ślubem?
– Nie… właściwie nie bardzo. Zawsze unikała tego tematu.
– A czy… czy jesteś pewna, że jestem twoim ojcem?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Tato… co ty mówisz?
– Znalazłem list… od jakiegoś Janusza… On twierdzi, że jest twoim ojcem.
Marta zaczęła płakać.
– Tato… ja… ja zawsze czułam się inna. Mama nigdy nie chciała rozmawiać o moim dzieciństwie. Ale ty byłeś dla mnie najlepszym ojcem na świecie!
Rozłączyliśmy się oboje roztrzęsieni.
Przez kolejne dni nie mogłem spać. W głowie miałem tylko jedno pytanie: czy całe moje życie było kłamstwem? Czy Barbara naprawdę mnie kochała? Czy byłem tylko „zastępstwem”?
Wróciłem do pudełka i zacząłem przeglądać zdjęcia. Na jednym z nich Barbara stała obok wysokiego bruneta – domyśliłem się, że to Janusz. Byli młodzi, szczęśliwi, trzymali się za ręce na tle krakowskich Plant.
Zadzwoniłem do Pawła.
– Synu… muszę ci coś powiedzieć.
Opowiedziałem mu o liście i o wszystkim, co odkryłem.
– Tato… ja zawsze czułem, że mama traktuje Martę inaczej niż mnie. Była dla niej bardziej surowa… Może dlatego?
– Myślisz, że wiedziałaś?
– Nie wiem… Ale dla mnie jesteś ojcem i to się nie zmieni.
Przez następne tygodnie próbowałem odnaleźć Janusza. Pisałem listy pod adres z koperty – bez odpowiedzi. Szukałem w internecie – nic. W końcu pojechałem do Krakowa i zapukałem do drzwi starej kamienicy na Kazimierzu.
Drzwi otworzyła starsza kobieta.
– Dzień dobry… Szukam Janusza Kowalczyka.
– Janusz? On umarł piętnaście lat temu… Kim pan jest?
– Jestem… Stanisław Nowicki. Mąż Barbary.
Kobieta spojrzała na mnie z litością.
– Basia była jego wielką miłością… Nigdy się z tego nie otrząsnął.
Wróciłem do Warszawy jeszcze bardziej zagubiony niż wcześniej.
Marta przyjechała do mnie kilka dni później.
– Tato… nieważne, co było kiedyś. Ty byłeś przy mnie zawsze. To ty nauczyłeś mnie jeździć na rowerze, to ty tuliłeś mnie po pierwszym zawodzie miłosnym… Jesteś moim ojcem!
Przytuliłem ją mocno i pierwszy raz od śmierci Barbary rozpłakałem się jak dziecko.
Ale w głowie wciąż miałem pytania bez odpowiedzi: dlaczego Barbara nigdy mi nie powiedziała? Czy naprawdę mnie kochała? Czy byłem tylko wygodnym wyborem po rozczarowaniu?
Zacząłem analizować nasze życie kawałek po kawałku: jej nagłe wybuchy smutku, unikanie rozmów o przeszłości, dystans wobec Marty w trudnych chwilach… Wszystko zaczęło układać się w całość.
Pewnego wieczoru zadzwonił Paweł:
– Tato… myślę, że mama po prostu bała się stracić rodzinę. Może kochała cię na swój sposób?
– Może masz rację…
Ale czy to wystarczy?
Dziś mam osiemdziesiąt cztery lata i siedzę sam przy kuchennym stole. Patrzę na zdjęcie Barbary i próbuję sobie przypomnieć wszystkie chwile szczęścia – czy były prawdziwe? Czy można przeżyć całe życie w kłamstwie i nawet tego nie zauważyć?
Może najważniejsze jest to, co czuliśmy tu i teraz? Może rodzina to nie tylko więzy krwi?
A wy – czy potrafilibyście wybaczyć taką tajemnicę? Czy lepiej żyć w błogiej nieświadomości czy znać całą prawdę, choćby bolała?