Odrzucona jak zepsuty przedmiot: Historia dziewczynki z domu dziecka i kobiety, która nie potrafiła zapomnieć
– Milica, pakuj się. – głos wychowawczyni rozdarł ciszę poranka, kiedy jeszcze leżałam skulona pod cienkim kocem. Zamarłam. Znowu? Przecież dopiero co zaczęłam wierzyć, że tym razem będzie inaczej.
Weszła do pokoju, rzuciła mi torbę na łóżko. – Pani Nowak przyjedzie za godzinę. – dodała ciszej, jakby wiedziała, że to boli. Wiedziała. Wszyscy wiedzieli. W domu dziecka w Łodzi dzieci uczą się czytać z twarzy dorosłych, zanim nauczą się czytać książki.
Miałam wtedy dziewięć lat i drugi raz w życiu miałam być „przekazana” dalej. Pierwsza rodzina zastępcza oddała mnie po trzech miesiącach. „Nie dogadujemy się” – usłyszałam wtedy. Druga – państwo Nowakowie – byli mili, ale czułam, że nie pasuję do ich świata. Ich dom pachniał świeżo pieczonym chlebem i płynem do podłóg, a ja pachniałam strachem i tęsknotą za czymś, czego nigdy nie miałam.
Kiedy pani Nowak przyjechała, nawet nie patrzyła mi w oczy. – Przepraszam, Miliczko… – powiedziała cicho, a ja udawałam, że nie słyszę. W samochodzie milczałyśmy obie. W domu dziecka nikt nie pytał o powody. Wszyscy wiedzieli: „Nie pasowałaś”.
Wróciłam do znajomych korytarzy, do szarego światła i zapachu gotowanej kaszy. Dzieci patrzyły na mnie z mieszaniną współczucia i ulgi – to nie one wróciły, to ja. W nocy płakałam w poduszkę, żeby nikt nie słyszał.
Ale była jedna osoba, która nigdy o mnie nie zapomniała. Jelena. Pracowała w domu dziecka jako psycholożka. Miała ciepłe oczy i zawsze pachniała kawą z mlekiem. Kiedyś powiedziała mi: – Milica, jesteś ważna. Nawet jeśli inni tego nie widzą.
Nie wierzyłam jej wtedy. Jak mogłam? Skoro nawet własna matka mnie zostawiła, a potem dwie rodziny uznały za „niepasującą”?
Jelena przychodziła do mnie wieczorami, kiedy myślała, że śpię. Siadała na brzegu łóżka i głaskała mnie po włosach. – Wszystko się kiedyś zmieni – szeptała.
Ale czas mijał, a nic się nie zmieniało. Kolejne dzieci odchodziły do rodzin, ja zostawałam. W szkole byłam „tą z domu dziecka”. Nauczyciele patrzyli na mnie z litością albo zniecierpliwieniem. Dzieci unikały mnie albo dokuczały: – Oddali cię jak popsutą zabawkę! – krzyczał kiedyś Bartek na przerwie.
Zaciskałam pięści i udawałam twardą. Ale w środku czułam się jak pęknięta filiżanka – niby cała, ale już nigdy nie taka sama.
Pewnego dnia Jelena przyszła do mnie z listem. – To od pani Nowak – powiedziała.
Drżącymi rękami otworzyłam kopertę:
„Miliczko,
Przepraszam, że cię zawiodłam. Nie umiałam być dla ciebie mamą. To nie twoja wina. Jesteś cudowną dziewczynką i zasługujesz na miłość.
Pani Nowak”
Czytałam ten list sto razy. Szukałam w nim odpowiedzi na pytanie: dlaczego? Ale odpowiedzi nie było.
Jelena przytuliła mnie mocno.
– Ludzie czasem zawodzą, bo sami są poranieni – powiedziała cicho.
– Ale dlaczego zawsze ja muszę być tą odrzuconą? – wyszeptałam przez łzy.
– Bo jesteś silniejsza niż myślisz.
Nie wierzyłam jej wtedy.
Lata mijały powoli. Skończyłam podstawówkę, potem liceum. Jelena była przy mnie zawsze – na zakończeniu roku, na maturze, nawet wtedy, gdy dostałam pierwszą pracę w sklepie spożywczym na Bałutach.
Czasem spotykałam na ulicy dzieci z domu dziecka. Niektóre radziły sobie lepiej ode mnie, inne gorzej. Każde nosiło w sobie blizny po odrzuceniu.
Kiedy miałam dwadzieścia dwa lata, Jelena ciężko zachorowała. Leżała w szpitalu przy Kopernika, blada i słaba jak nigdy wcześniej.
– Milica… – szepnęła pewnego dnia – …nie pozwól nikomu wmówić sobie, że jesteś mniej warta przez to, co cię spotkało.
Płakałam wtedy jak dziecko.
Po śmierci Jeleny długo nie mogłam się pozbierać. Czułam się znów jak ta mała dziewczynka z walizką w ręku – sama i niechciana.
Ale jej słowa wracały do mnie nocami: „Jesteś ważna”.
Dziś mam trzydzieści lat. Pracuję jako wychowawczyni w domu dziecka w Łodzi – tym samym, w którym dorastałam. Patrzę na dzieciaki z tym samym bólem i czułością, z jakimi Jelena patrzyła na mnie.
Czasem przychodzą do mnie dziewczynki z płaczem:
– Pani Milico, dlaczego nikt mnie nie chce?
Przytulam je wtedy i mówię:
– Jesteś ważna. Nawet jeśli inni tego nie widzą.
I myślę sobie: czy naprawdę można nauczyć się kochać siebie po tylu odrzuceniach? Czy serce może się kiedyś zagoić?
A może najważniejsze jest to, żebyśmy choć raz w życiu usłyszeli od kogoś: „Jesteś ważny”?
Co wy o tym myślicie? Czy można zapomnieć ból odrzucenia? Czy miłość jednej osoby wystarczy, by uratować czyjeś życie?