Oddałam serce synowi, ale mieszkania już nie oddam. Historia o tym, jak rodzina potrafi zranić najbardziej

— Mamo, przecież to logiczne. Skoro i tak wynajmujesz mieszkanie, mogłabyś je przepisać na mnie. — Michał patrzył na mnie z tym swoim uporem, który znałam od dziecka. Ale teraz w jego oczach widziałam coś jeszcze — chłód i wyrachowanie.

Siedzieliśmy przy kuchennym stole, a Karolina, jego żona, nerwowo stukała paznokciami o blat. Czułam się jak oskarżona na własnym procesie. Jeszcze rok temu nie wyobrażałam sobie takiej rozmowy. Michał był moim oczkiem w głowie — jedynakiem, dla którego po śmierci męża robiłam wszystko. To dla niego pracowałam po nocach w szpitalu, to jemu odkładałam każdy grosz na przyszłość. A teraz miałam wrażenie, że jestem tylko przeszkodą na drodze do ich wygodnego życia.

— Michał, to nie jest takie proste — zaczęłam ostrożnie, ale Karolina już nie wytrzymała.

— Pani Halino, przecież pani wie, jak ciężko jest teraz młodym ludziom. Kredyty są nieosiągalne, a my chcemy założyć rodzinę. Czy naprawdę tak trudno pani oddać mieszkanie własnemu synowi?

Zacisnęłam dłonie na filiżance. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: Michał jako mały chłopiec, który tuli się do mnie po koszmarze; Michał zdający maturę; Michał płaczący po pierwszym zawodzie miłosnym. Zawsze byłam przy nim. Ale teraz czułam się jak bankomat z uczuciami.

— To mieszkanie to moja jedyna zabezpieczenie na starość — powiedziałam cicho. — Nie mogę go tak po prostu oddać.

Michał spojrzał na Karolinę. Widziałam, jak ściska jej dłoń pod stołem.

— Mamo, przecież zawsze mówiłaś, że rodzina jest najważniejsza — powiedział z wyrzutem.

Poczułam ukłucie w sercu. Tak, mówiłam to. Ale czy rodzina powinna wykorzystywać twoją dobroć? Czy miłość matki to wieczny obowiązek dawania?

Po tej rozmowie przez kilka dni nie spałam. Chodziłam po mieszkaniu jak cień. W pracy koleżanki pytały, czy wszystko w porządku. Nie chciałam się zwierzać — wstydziłam się tego, że własny syn traktuje mnie jak przeszkodę do pokonania.

W końcu zadzwoniła moja siostra, Zofia.

— Halina, musisz być twarda. Ja oddałam dom dzieciom i teraz nawet nie mam gdzie się podziać na stare lata. Oni mają swoje życie — powiedziała gorzko.

Zaczęłam myśleć o tym wszystkim inaczej. Przypomniałam sobie, jak Karolina kilka miesięcy temu rzuciła mimochodem: „Jak już będziemy mieli mieszkanie po twojej mamie, to w końcu będziemy mogli pojechać na wakacje za granicę”. Wtedy uznałam to za żart. Teraz widziałam w tym plan.

Michał coraz rzadziej dzwonił bez powodu. Jeśli już się odzywał, rozmowa zawsze schodziła na temat mieszkania. Czułam się coraz bardziej osaczona.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka z mieszkania obok tego, które wynajmowałam:

— Pani Halino, pańska synowa była tu dziś z jakimś panem od remontów. Mówiła coś o planach na przyszłość…

Zrobiło mi się słabo. Nawet nie zapytali o zgodę! Zadzwoniłam do Michała natychmiast.

— Synu, co się dzieje? Dlaczego Karolina chodzi po moim mieszkaniu z obcymi ludźmi?

— Mamo, przecież i tak kiedyś będzie moje! Chcieliśmy tylko sprawdzić możliwości remontu…

— Ale to nadal MOJE mieszkanie! — krzyknęłam przez łzy.

Po tej rozmowie podjęłam decyzję: nie przepiszę mieszkania na nikogo. Wynajmę je obcym ludziom — przynajmniej będę miała spokój i poczucie bezpieczeństwa.

Kiedy powiedziałam o tym Michałowi i Karolinie, wybuchła awantura.

— Jesteś samolubna! — krzyczała Karolina. — My tu ledwo wiążemy koniec z końcem!

— Może gdybyście mniej liczyli na cudze… — wyrwało mi się.

Michał wyszedł bez słowa. Od tamtej pory kontaktujemy się rzadko i chłodno. Czasem mam ochotę zadzwonić i przeprosić — za co? Za to, że nie dałam się wykorzystać?

Wieczorami siedzę sama w kuchni i patrzę na zdjęcia z dawnych lat. Zastanawiam się: gdzie popełniłam błąd? Czy za bardzo kochałam? Czy za mało wymagałam? A może to świat się zmienił i dziś dzieciom wydaje się, że wszystko im się należy?

Czy naprawdę bycie matką oznacza rezygnację z własnych potrzeb? Czy jestem złą matką tylko dlatego, że chcę mieć coś dla siebie? Może ktoś z was zna odpowiedź…