Oddałam mieszkanie wnuczce, straciłam córkę – czy można naprawić rodzinę po takiej decyzji?

– Mamo, jak mogłaś to zrobić?! – głos Marty drżał od gniewu i rozczarowania. Stałyśmy naprzeciwko siebie w moim salonie, a ja czułam, jak serce wali mi w piersi. Wnuczka Lena siedziała skulona na kanapie, wpatrzona w swoje dłonie, jakby chciała zniknąć.

Nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. Przez chwilę miałam wrażenie, że czas się zatrzymał. W powietrzu wisiała cisza, ciężka i lepka od niewypowiedzianych pretensji. Przypomniałam sobie dzień, kiedy podjęłam decyzję o przepisaniu mieszkania na Lenę. Wtedy wydawało mi się to najlepszym rozwiązaniem – Marta miała już własny dom pod Warszawą, a Lena była młoda, zaczynała studia i potrzebowała wsparcia. Chciałam jej pomóc, dać jej poczucie bezpieczeństwa, którego sama nigdy nie zaznałam od swoich rodziców.

Ale nie przewidziałam jednego: że dla Marty to będzie zdrada. Że poczuje się pominięta, jakby jej matka wybrała kogoś innego zamiast niej.

– Zosiu, nie rozumiesz… – Marta mówiła już ciszej, głosem pełnym łez. – Przez całe życie starałam się być dobrą córką. A ty… Ty nawet nie zapytałaś mnie o zdanie.

Chciałam ją przytulić, powiedzieć, że ją kocham, że to nie była decyzja przeciwko niej. Ale ona już wychodziła, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadrżały szyby.

Od tamtej pory minął rok. Marta nie odezwała się ani razu. Święta spędziłam sama, pierwszy raz od trzydziestu lat. Lena odwiedza mnie rzadko – studia, praca, nowe życie. Czasem mam wrażenie, że zostałam sama z własnym sumieniem.

Wieczorami siadam przy kuchennym stole i patrzę na zdjęcia: Marta jako mała dziewczynka z kokardą we włosach, Lena na pierwszym rowerze. Zawsze byłam dumna z naszej rodziny. Po śmierci męża to one były moim całym światem.

Pamiętam dzień, kiedy Lena przyszła do mnie zapłakana:

– Babciu… Mama powiedziała, że już nigdy tu nie przyjdzie. Że ją zdradziłyśmy.

Objęłam ją wtedy mocno i poczułam ciężar tej decyzji. Czy naprawdę zrobiłam coś złego? Przecież chciałam tylko pomóc.

Ale Marta nie widzi tego w ten sposób. Dla niej to był cios prosto w serce. Zawsze była dumna, niezależna – nigdy nie prosiła o pomoc. Może powinnam była z nią porozmawiać? Zaprosić ją do wspólnej decyzji?

Czasem dzwonię do niej wieczorem. Telefon dzwoni długo, po czym włącza się poczta głosowa. Zostawiam krótkie wiadomości:

– Marto, to mama… Tęsknię za tobą. Proszę, odezwij się.

Ale odpowiedzi nie ma.

Sąsiedzi patrzą na mnie ze współczuciem. Pani Halina z drugiego piętra przynosi mi czasem ciasto i mówi:

– Zosiu, dzieci potrafią być okrutne. Ale rodzina to rodzina – jeszcze się pogodzicie.

Chciałabym w to wierzyć. Ale z każdym dniem czuję się coraz bardziej winna i coraz bardziej samotna.

Lena próbuje mnie pocieszać:

– Babciu, mama się uspokoi. Musi tylko zrozumieć, że zrobiłaś to z miłości.

Ale czy miłość zawsze usprawiedliwia nasze decyzje?

Ostatnio miałam sen: siedzimy we trzy przy stole, śmiejemy się i rozmawiamy jak dawniej. Budzę się wtedy z mokrymi od łez policzkami.

Czasem myślę o tym, żeby cofnąć czas. Gdybym mogła jeszcze raz podjąć tę decyzję… Może zrobiłabym wszystko inaczej? Może najpierw porozmawiałabym z Martą? Albo przepisałabym mieszkanie na obie?

Ale życie nie daje drugich szans.

Wczoraj dostałam list polecony – Marta żąda oficjalnego wyjaśnienia sprawy spadkowej. To już nie jest tylko rodzinny konflikt – to wojna na papierze.

Siedzę teraz przy kuchennym stole i piszę ten list do Was – do ludzi, którzy może kiedyś staną przed podobnym wyborem. Czy warto poświęcić rodzinę dla poczucia bezpieczeństwa jednej osoby? Czy można naprawić coś, co pękło tak głęboko?

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: Zosiu, czy naprawdę zrobiłaś wszystko, żeby ocalić swoją rodzinę? Czy jedna decyzja może przekreślić całe życie wspólnych wspomnień?

A Wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy można jeszcze naprawić to, co zostało zniszczone przez miłość i strach przed samotnością?