„Oddałam mamie samochód, a ona pozwoliła, żeby brat go rozbił. Teraz to ja jestem winna!” – Moja rodzinna katastrofa

– Mamo, tylko proszę, niech nikt poza tobą nie prowadzi mojego auta – powiedziałam, wręczając jej kluczyki. Stałyśmy na parkingu pod blokiem, a ja czułam niepokój, choć nie potrafiłam go nazwać. Mama spojrzała na mnie z lekkim zniecierpliwieniem.

– Dobrze, Martyna, przecież wiem! – odparła, przewracając oczami. – Potrzebuję go tylko na dwa dni, muszę załatwić sprawy w urzędzie i zawieźć babcię do lekarza.

Wiedziałam, że mama nie ma własnego samochodu, a jej stary Opel od miesięcy stoi nieużywany. Mój brat Bartek dopiero co zdał prawo jazdy i był zachwycony każdą okazją do prowadzenia czegokolwiek na czterech kołach. To właśnie jego entuzjazm budził we mnie największy niepokój.

Dwa dni później zadzwonił telefon. Była sobota, godzina 22:17. Zobaczyłam na wyświetlaczu imię Bartka i już wiedziałam, że coś jest nie tak.

– Martyna… – usłyszałam w słuchawce jego drżący głos. – Słuchaj… miałem stłuczkę. Twój samochód… znaczy się… nasz samochód…

– Co?! – krzyknęłam, zrywając się z łóżka. – Jak to „nasz”? Co się stało?!

Bartek zaczął tłumaczyć, że mama pozwoliła mu pojechać do sklepu po coś do jedzenia. „To tylko pięć minut”, powiedziała mu podobno. Ale na skrzyżowaniu na ul. Mickiewicza ktoś wymusił pierwszeństwo i Bartek nie zdążył zahamować. Mój samochód – mój ukochany czerwony Ford Fiesta – miał rozbity przód i wystrzelone poduszki powietrzne.

Wybiegłam z domu jak stałam. Na miejscu zobaczyłam radiowóz, lawetę i Bartka siedzącego na krawężniku z głową w dłoniach. Mama stała obok i rozmawiała z policjantem.

– Martyna, uspokój się – zaczęła mama, widząc moją minę. – To był wypadek, nikomu nic się nie stało.

– Mamo! Mówiłam ci wyraźnie: NIKT poza tobą! – wrzasnęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu.

Bartek spojrzał na mnie błagalnie.

– Przepraszam… naprawdę… Oddam ci pieniądze za naprawę…

Ale wiedziałam, że nie ma z czego oddać. Pracował dorywczo w pizzerii i ledwo wiązał koniec z końcem.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była gęsta jak śmietana. Mama chodziła obrażona, Bartek unikał mnie jak ognia. Ja próbowałam ogarnąć formalności – okazało się, że ubezpieczenie nie pokryje szkody, bo Bartek nie był wpisany jako kierowca. Koszt naprawy przekraczał moje miesięczne zarobki.

Pewnego wieczoru usiadłam z mamą przy kuchennym stole.

– Mamo, dlaczego pozwoliłaś Bartkowi prowadzić? Przecież prosiłam cię o jedno!

Mama spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Martyna, przesadzasz! To tylko samochód! Bartek musiał się nauczyć jeździć w prawdziwych warunkach. Poza tym to był przypadek.

– Przypadek?! To była twoja decyzja! Teraz ja muszę płacić za cudze błędy!

Mama wstała gwałtownie.

– Wiesz co? Jesteś samolubna! Myślisz tylko o sobie i swoim aucie! Bartek jest młody, każdy popełnia błędy!

Poczułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Zawsze byłam tą odpowiedzialną córką – pomagałam mamie finansowo, opiekowałam się młodszym bratem, odkładałam na własne potrzeby. Teraz miałam poczucie, że cała rodzina odwróciła się przeciwko mnie.

Bartek próbował kilka razy ze mną rozmawiać.

– Martyna… wiem, że zawaliłem. Ale serio oddam ci kasę. Może w ratach? Albo sprzedam komputer?

Patrzyłam na niego i widziałam zagubionego chłopaka, który chciał dobrze, ale nie potrafił odmówić mamie ani sobie przyjemności prowadzenia auta.

W pracy byłam rozkojarzona. Koleżanka zapytała:

– Coś się stało?

Opowiedziałam jej całą historię. Pokiwała głową ze współczuciem.

– Wiesz… czasem rodzina potrafi najbardziej zranić. Ale musisz postawić granice.

Wieczorem napisałam Bartkowi wiadomość: „Doceniam twoje przeprosiny. Ale musisz zrozumieć, że to była moja własność i bardzo mi na niej zależało.”

Odpisał: „Wiem. Przepraszam jeszcze raz.”

Mama przez kilka tygodni była chłodna i oschła. Czułam się jak intruz we własnym domu. Zaczęłam rozważać wyprowadzkę – miałam dość bycia tą „złą”, która wymaga odpowiedzialności od innych.

Któregoś dnia usłyszałam rozmowę mamy z babcią przez telefon:

– Martyna przesadza… robi z igły widły… przecież to tylko samochód…

Zacisnęłam pięści ze złości i smutku. Czy naprawdę jestem taka okropna? Czy to źle wymagać szacunku do własnych rzeczy?

W końcu zebrałam się na odwagę i powiedziałam mamie prosto w oczy:

– Mamo, kocham was oboje, ale nie mogę być zawsze tą odpowiedzialną za wszystkich. Chcę tylko szacunku do moich granic i rzeczy.

Mama milczała przez chwilę.

– Może masz rację… Ale rodzina powinna sobie wybaczać.

Westchnęłam ciężko.

– Wybaczyć mogę. Ale zapomnieć? Nie wiem…

Dziś patrzę na ten rozbity samochód i myślę: czy naprawdę to ja jestem winna? Czy w rodzinie odpowiedzialność zawsze spada na tego, kto najmniej zawinił?