Noc, która zmieniła wszystko: Historia Anny i tajemniczego nieznajomego

Deszcz lał jak z cebra, a ja stałam pod wiatą przystanku przy ulicy Grójeckiej, trzęsąc się z zimna i złości. Była już prawie północ, a tramwaj nie nadjeżdżał. Wtedy zobaczyłam go pierwszy raz – wysoki, ciemnowłosy mężczyzna w przemoczonym płaszczu, z walizką w ręku. Przystanął obok mnie i spojrzał prosto w oczy.

– Przepraszam, pani też czeka na ten przeklęty tramwaj? – zapytał z lekkim uśmiechem.

– Tak… – odpowiedziałam, próbując ukryć drżenie głosu. – Ale chyba się nie doczekamy.

– Może pójdziemy na herbatę? Tu niedaleko jest całodobowa kawiarnia. – Jego propozycja była dziwnie naturalna, jakbyśmy się znali od lat.

Wbrew rozsądkowi skinęłam głową. W środku było ciepło, pachniało kawą i ciastem drożdżowym. Usiedliśmy przy oknie. Przedstawił się: Paweł. Ja – Anna. Rozmowa potoczyła się sama. Opowiadał o pracy w Poznaniu, o tym, że wraca do Warszawy po latach. Ja mówiłam o swoim życiu: o pracy w szkole, o matce, która od śmierci ojca nie wychodzi z domu, o bracie, który wyjechał do Anglii i nie dzwoni od miesięcy.

– Czasem mam wrażenie, że jestem zupełnie sama – powiedziałam cicho.

Paweł spojrzał na mnie uważnie.

– Samotność to najgorsza choroba naszych czasów – odparł. – Ale czasem wystarczy jedno spotkanie, żeby wszystko się zmieniło.

Nie wiedziałam wtedy, jak prorocze okażą się te słowa.

Zaczęliśmy się spotykać. Najpierw niewinnie: kawa po pracy, spacer po Łazienkach, kino studyjne na Mokotowie. Paweł był inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam – słuchał uważnie, nie oceniał, potrafił rozśmieszyć nawet wtedy, gdy miałam ochotę płakać. Po miesiącu zaprosił mnie do siebie. Mieszkał w starej kamienicy na Ochocie. Było tam cicho i przytulnie.

Pewnego wieczoru zadzwoniła moja matka.

– Aniu, gdzie jesteś? Miałaś być na kolacji! – jej głos był roztrzęsiony.

– Przepraszam, mamo… Zapomniałam. Jestem u znajomego.

– U znajomego? Znowu? Ty chyba nie masz już dla mnie czasu! – krzyczała przez telefon.

Wróciłam do domu późno. Matka siedziała przy stole z pustym talerzem przed sobą.

– Z kim się spotykasz? – zapytała bez ogródek.

– To tylko kolega z pracy…

– Nie kłam! Wiem, kiedy kłamiesz! – jej oczy były czerwone od płaczu.

Wybiegłam do swojego pokoju i zatrzasnęłam drzwi. Po raz pierwszy poczułam się jak intruz we własnym domu.

Z Pawłem było coraz poważniej. Zaczął zostawiać u mnie rzeczy: szczoteczkę do zębów, książki, nawet ulubiony kubek z napisem „Najlepszy tata na świecie”.

– Skąd masz ten kubek? – zapytałam pewnego dnia.

Zamilkł na chwilę.

– To prezent od córki…

Zamarłam.

– Masz dziecko?

– Tak… I żonę. Ale to skomplikowane. Jesteśmy w separacji od dwóch lat. Chciałem ci powiedzieć wcześniej…

Poczułam się oszukana. Przez kilka dni nie odbierałam jego telefonów. Matka zauważyła zmianę.

– Coś się stało? – zapytała niespodziewanie łagodnie.

– Nie wiem już, co robić… – wyszeptałam i rozpłakałam się jak dziecko.

W końcu Paweł przyszedł pod moje okno z bukietem tulipanów i listem. Przepraszał, tłumaczył się. Dałam mu drugą szansę. Chciałam wierzyć, że można zacząć od nowa.

Ale życie nie jest bajką.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie kobieta.

– Czy to Anna? Tu Marta… żona Pawła. Chciałabym się spotkać.

Serce mi stanęło. Umówiłyśmy się w tej samej kawiarni, gdzie poznałam Pawła.

Marta była spokojna i rzeczowa.

– Wiem o was od dawna – powiedziała bez emocji. – Paweł zawsze szukał czegoś więcej. Myślałam, że to tylko przelotne romanse… Ale ty jesteś inna. On mówi o tobie córce.

Zaniemówiłam.

– Nie chcę go zatrzymywać na siłę – dodała Marta. – Ale musisz wiedzieć jedno: on nigdy nie zostawi rodziny. Może być z tobą przez chwilę, ale wróci do nas. Zawsze wracał.

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Matka czekała w kuchni z herbatą.

– Aniu… Nie chcę cię stracić tak jak straciłam ojca – powiedziała cicho. – Wiem, że dorosłaś, ale ja też mam swoje lęki.

Przytuliłyśmy się po raz pierwszy od lat.

Z Pawłem widywałam się coraz rzadziej. Zaczęły się kłótnie:

– Dlaczego nie możesz zostać na noc?
– Muszę być z córką…
– A ja? Co ze mną?
– Proszę cię… Daj mi czas!

Czekałam miesiącami na decyzję, która nigdy nie zapadła. W końcu przestał dzwonić. Zostałam sama – z rozdartym sercem i poczuciem winy wobec Marty i jej córki.

Matka zachorowała na zapalenie płuc. Spędzałam z nią całe dnie w szpitalu na Banacha. Wtedy zrozumiałam, jak bardzo ją zaniedbałam przez własne pragnienia i złudzenia.

Po śmierci matki zostałam zupełnie sama w mieszkaniu pełnym wspomnień i niedokończonych rozmów. Brat przysłał SMS-a: „Nie dam rady przyjechać na pogrzeb”.

Pewnego wieczoru usiadłam przy oknie i spojrzałam na rozświetloną Warszawę. Przypomniały mi się słowa Pawła: „Samotność to najgorsza choroba naszych czasów”.

Czy naprawdę warto ryzykować wszystko dla chwili złudnego szczęścia? Czy można wybaczyć sobie błędy młodości? A może każda rana uczy nas czegoś ważnego o nas samych?

Czasem myślę: czy gdybym wtedy nie poszła z Pawłem na herbatę, moje życie byłoby lepsze? A może po prostu inne? Jak sądzicie?