Nieoczekiwane spotkanie w autobusie: Gdy przypadek zmienia życie – historia Magdy i Szymona
Wszystko zaczęło się od krzyku. Autobus gwałtownie zahamował na skrzyżowaniu przy Dworcu Gdańskim, a ja, Magda, ledwo utrzymałam się na nogach, ściskając torbę z zakupami i bukietem zwiędłych tulipanów. – Przepraszam! – ktoś złapał mnie za ramię, zanim runęłam na podłogę. Odwróciłam się i spojrzałam w oczy nieznajomego mężczyzny. Miał ciemne włosy, lekko rozczochrane, i spojrzenie, które wydawało się zmęczone życiem. – Wszystko w porządku? – zapytał cicho.
– Tak… dziękuję – wydusiłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. To był ciężki dzień. Mama zadzwoniła rano z awanturą o to, że nie przyjechałam na imieniny ciotki. W pracy szefowa znowu wylała na mnie swoje frustracje, a w domu czekał na mnie tylko kot i sterta niepozmywanych naczyń.
Nieznajomy zauważył mój stan. – Może usiądziesz? – Wstał i wskazał miejsce przy oknie. – Ja zaraz wysiadam.
– Naprawdę? – zapytałam niepewnie.
– Tak, proszę. – Uśmiechnął się lekko. Usiadłam, a on został obok mnie, trzymając się poręczy.
– Jestem Szymon – przedstawił się po chwili.
– Magda.
Zaczęliśmy rozmawiać. Najpierw o pogodzie, potem o tym, jak bardzo Warszawa potrafi zmęczyć człowieka. Okazało się, że Szymon pracuje jako ratownik medyczny. – Czasem mam wrażenie, że jestem tylko trybikiem w maszynie – powiedział gorzko. – Ale kiedy uda się komuś pomóc… wtedy czuję sens.
Opowiedziałam mu o sobie. O tym, że jestem nauczycielką w podstawówce na Bielanach, że dzieciaki potrafią wyssać ze mnie całą energię, ale czasem jedno ich „proszę pani, kocham panią” wystarcza na tydzień.
– To musi być trudne – powiedział z uznaniem. – Ja bym nie dał rady z dzieciakami.
Zaśmiałam się pierwszy raz tego dnia. – A ja bym nie dała rady z twoją pracą.
Wysiadł dwie stacje później, ale zanim drzwi się zamknęły, wrócił i podał mi karteczkę z numerem telefonu. – Może kiedyś pójdziemy na kawę? – rzucił przez ramię.
Nie planowałam dzwonić. Ale wieczorem, gdy kot Łatek mruczał mi na kolanach, a telefon milczał jak zaklęty, napisałam mu SMS-a: „Dziękuję za miejsce w autobusie. Może kawa w weekend?”
Tak zaczęła się nasza historia. Spotykaliśmy się coraz częściej: spacery po Starym Mieście, kino studyjne na Żoliborzu, wspólne śniadania w niedzielę. Szymon był inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam. Nie udawał twardziela, potrafił płakać przy filmie i mówić o swoich lękach.
Ale im bliżej byliśmy siebie, tym więcej pojawiało się cieni. Najpierw drobiazgi: Szymon nie lubił zwierząt. Łatek go irytował – „Wszędzie ta sierść!” – narzekał. Potem okazało się, że nie przepada za dziećmi. Kiedy raz przyszłam do niego z moją siostrzenicą Zosią (bo siostra musiała pilnie jechać do szpitala), Szymon ledwo powstrzymał się od komentarzy.
– Mogłaś ją zostawić u babci – mruknął pod nosem.
– Babcia jest chora! – odparłam zirytowana.
Zosia bawiła się klockami na dywanie i co chwilę podchodziła do Szymona z pytaniami. On odpowiadał półsłówkami albo udawał, że nie słyszy.
Wieczorem wybuchła kłótnia.
– Nie rozumiem cię! – krzyknęłam. – Przecież wiedziałeś, że mam rodzinę! Że czasem muszę pomóc siostrze!
– Ja po prostu nie lubię dzieci! I nie chcę mieć ich w swoim domu! – odpowiedział ostro.
To był pierwszy raz, kiedy poczułam chłód między nami.
Mimo to próbowałam dalej. Może go przekonam? Może wystarczy czasu?
Ale potem pojawiły się kolejne problemy. Mama coraz częściej dzwoniła z pretensjami: „Dlaczego nie przyjeżdżasz? Dlaczego nie pomagasz mi z zakupami? Co to za facet, który nie chce poznać rodziny?”
Szymon unikał moich bliskich jak ognia. Wigilię spędziłam sama z Łatkiem i kubkiem barszczu instant. Siostra była u teściów, mama obrażona.
W pracy też nie było lepiej. Szefowa coraz bardziej mnie dociskała: „Magda, musisz zostać po godzinach! Magda, dzieci są rozpuszczone!”
Czułam się rozdarta między wszystkimi: rodziną, pracą i Szymonem.
Pewnego dnia postanowiłam zabrać Szymona do mamy na obiad. Chciałam przełamać lody.
– Nie chcę tam iść – powiedział stanowczo.
– Ale dlaczego? Przecież to tylko obiad!
– Bo twoja matka mnie nie lubi! Zresztą… ja nie potrzebuję takich rodzinnych spędów.
Mama przyjęła nas chłodno. Cały czas rzucała kąśliwe uwagi:
– Magda zawsze była taka naiwna…
– A pan czym się zajmuje? Ratownik? To chyba ciężka praca…
– A dzieci pan lubi?
Szymon odpowiadał półsłówkami, a ja czułam narastające napięcie.
Po obiedzie mama powiedziała mi na osobności:
– On cię nie uszczęśliwi. Zobaczysz.
Wracaliśmy w milczeniu do domu. W końcu Szymon wybuchł:
– Po co mnie tam ciągnęłaś?! Przecież widziałaś, jak mnie traktuje!
– Bo chciałam… żebyś był częścią mojego życia!
– Ja nie chcę być częścią tej rodziny!
Zaczęliśmy się oddalać od siebie coraz bardziej. Spotkania stawały się rzadsze, rozmowy krótsze i bardziej powierzchowne.
Aż pewnego dnia Szymon zaproponował:
– Może zamieszkasz u mnie? Będzie nam łatwiej…
Poczułam ukłucie nadziei.
– A Łatek?
Szymon spojrzał na mnie z rezygnacją:
– Magda… Nie chcę kota w domu. Po prostu nie znoszę zwierząt.
Patrzyliśmy na siebie długo w ciszy.
– To może ja zostanę u siebie…
Szymon wzruszył ramionami:
– Jak chcesz.
Tej nocy płakałam długo. Wiedziałam już, że nie da się pogodzić wszystkiego: mojej miłości do rodziny i zwierząt z jego chłodem i dystansem do świata.
Kilka dni później zadzwoniła siostra:
– Magda… mama trafiła do szpitala. Możesz przyjechać?
Nie zastanawiałam się ani chwili. Spędziłam przy łóżku mamy trzy dni i noce. Szymon nawet nie zadzwonił zapytać, co u mnie.
Kiedy wróciłam do domu, czekała na mnie kartka: „Nie potrafię być częścią twojego świata. Przepraszam.”
Patrzyłam długo na puste mieszkanie i Łatka ocierającego się o moje nogi. Czułam ulgę i smutek jednocześnie.
Czy można być szczęśliwym bez kompromisów? Czy warto rezygnować z siebie dla kogoś innego? Może czasem przypadkowe spotkanie jest tylko lekcją…