Nie wpuściła mnie do domu – historia o rodzinnych ranach, które nie chcą się zagoić
Stałem pod drzwiami naszego mieszkania na warszawskim Ursynowie, trzymając w ręku torbę z rzeczami i czując, jak pot spływa mi po plecach mimo chłodnego wieczoru. W klatce schodowej pachniało obiadem sąsiadów i kurzem. W kieszeni miałem klucze, ale wiedziałem, że jeśli je wyjmę i spróbuję otworzyć drzwi, usłyszę tylko przekręcany od środka zamek.
– Kto tam? – głos mojej żony był ostry jak nóż.
– To ja, Ewa. Proszę cię, otwórz. Musimy porozmawiać.
Cisza. Potem szelest – pewnie poprawiała zasuwę. Poczułem się jak intruz we własnym domu.
– Nie mam o czym z tobą rozmawiać. Idź do tej swojej kochanki! – krzyknęła przez drzwi.
Zacisnąłem powieki. Wiedziałem, że sąsiedzi słyszą każde słowo. Winda zatrzymała się na piętrze wyżej, ktoś wyszedł i szybko zamknął się w swoim mieszkaniu.
– Ewa, przysięgam ci na wszystko, co mam najdroższego – nie ma żadnej kochanki! To była tylko koleżanka z pracy! – głos mi się załamał.
– Koleżanka? A te SMS-y? „Tęsknię za twoim uśmiechem”? – wycedziła przez zęby.
Zamarłem. Przeklęta Magda z działu marketingu. Była po rozwodzie, szukała pocieszenia. Pisała do mnie, bo byłem jedynym facetem w biurze, który jej nie unikał. Raz jej odpisałem – głupio, bezmyślnie. „Nie martw się, Magda. Uśmiechaj się częściej”. Ale Ewa zobaczyła tylko jedno: zdradę.
– Ewa, to nie tak! Ona ma depresję! Chciałem jej tylko pomóc!
– Pomagać możesz sobie teraz sam! – huknęła drzwiami tak mocno, że aż zadzwoniło mi w uszach.
Stałem jeszcze chwilę, zanim zebrałem się na odwagę i zadzwoniłem do córki. Zosia odebrała po kilku sygnałach.
– Tata? Co się stało?
– Mama nie chce mnie wpuścić do domu…
– Może powinnaś ją przeprosić? – jej głos był chłodny. – Wiesz dobrze, jak mama reaguje na takie rzeczy.
– Zosiu… ja naprawdę nic złego nie zrobiłem…
– Tata, ja nie chcę się mieszać. Mam dość waszych kłótni. Muszę kończyć.
Rozłączyła się.
Zostałem sam na korytarzu. Przez chwilę miałem ochotę usiąść na schodach i płakać jak dziecko. Ale przecież jestem dorosłym facetem – czterdzieści osiem lat, dwójka dzieci na studiach, kredyt hipoteczny na karku i żona, która właśnie wyrzuciła mnie z domu za coś, czego nie zrobiłem.
Przez kolejne godziny krążyłem po okolicy jak bezpański pies. Zadzwoniłem do syna – Michała. Odebrał po dłuższej chwili.
– Cześć tato…
– Michał… mama mnie nie wpuszcza do domu…
– No to może powinieneś przemyśleć swoje zachowanie? – usłyszałem w jego głosie cień pogardy.
– Synu… ja naprawdę nie miałem romansu…
– Wiesz co? Nie chcę tego słuchać. Mam swoje życie. Poradzisz sobie.
Rozłączył się bez słowa pożegnania.
Wróciłem pod drzwi wieczorem. Światło w kuchni było zapalone. Słyszałem cichy szum telewizora i śmiech Ewy – rozmawiała przez telefon z matką albo siostrą. Nagle drzwi otworzyły się na oścież.
– Jeszcze tu jesteś? – spojrzała na mnie z pogardą. – Myślałam, że już dawno poszedłeś do tej swojej Magdy!
– Ewa… błagam cię…
– Nie błagaj! Zawsze byłeś słaby! Nawet teraz nie potrafisz odejść z godnością!
Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Chciałem coś powiedzieć, ale zabrakło mi słów.
– Zostawiłam ci rzeczy na wycieraczce. Resztę oddam przez Zosię. Nie chcę cię tu widzieć!
Zamknęła drzwi tak mocno, że aż zatrzęsły się szyby w oknach.
Zszedłem na dół i usiadłem na ławce przed blokiem. Próbowałem zebrać myśli. Jak to możliwe, że po tylu latach wspólnego życia wystarczy jeden SMS od obcej kobiety, żeby wszystko runęło?
Przypomniałem sobie nasze początki – pierwsze randki w Parku Skaryszewskim, wspólne mieszkanie w kawalerce na Ochocie, narodziny Zosi i Michała… Nasze kłótnie o pieniądze, o teściową, o to, kto ma wyrzucić śmieci. Ale zawsze jakoś się godziliśmy. Tym razem było inaczej.
Następnego dnia poszedłem do pracy nieprzespany i rozbity. Magda spojrzała na mnie ze współczuciem.
– Coś się stało?
– Moja żona wyrzuciła mnie z domu przez ciebie – powiedziałem gorzko.
Magda pobladła.
– Przepraszam… Nie chciałam…
– To nie twoja wina – westchnąłem ciężko. – Po prostu Ewa zawsze była zazdrosna…
Po południu zadzwoniła do mnie teściowa.
– Słuchaj mnie uważnie, Krzysztofie – zaczęła bez przywitania. – Jeśli skrzywdziłeś moją córkę, to lepiej trzymaj się od niej z daleka!
– Pani Halino… ja naprawdę nic złego nie zrobiłem…
– Każdy tak mówi! Ale ja swoje wiem! Ewa płacze całe noce!
Chciałem zapytać: a ja? Czy ktoś pomyślał o mnie?
Wieczorem zadzwoniła Zosia.
– Tata… mama jest załamana. Mówi, że już ci nigdy nie zaufa.
– Zosiu… czy ty naprawdę myślisz, że ją zdradziłem?
Cisza po drugiej stronie była gorsza niż najgorszy krzyk.
Przez kolejne dni mieszkałem u kolegi z pracy – Andrzeja. Jego żona patrzyła na mnie jak na trędowatego.
– Krzysiek… musisz to jakoś naprawić – powiedział Andrzej pewnego wieczoru przy piwie.
– Ale jak? Ona nie chce ze mną rozmawiać! Dzieci też mają mnie za winnego!
Andrzej wzruszył ramionami.
– Może powinieneś napisać list? Albo poprosić kogoś o mediację?
Spróbowałem napisać list do Ewy. Pisałem całą noc:
„Ewo,
Nie wiem nawet od czego zacząć… Wiem tylko jedno: kocham cię i nigdy cię nie zdradziłem…”
Nie odpisała.
Po tygodniu wróciłem pod nasze drzwi. Tym razem czekała na mnie kartka: „Nie wracaj”.
Wtedy coś we mnie pękło.
Zadzwoniłem do matki:
– Mamo… mogę przyjechać?
Usłyszałem ulgę w jej głosie:
– Synku… zawsze masz tu miejsce.
Spakowałem resztki rzeczy i wyjechałem do rodzinnego domu pod Radomiem. Matka przyjęła mnie jak zbłąkanego syna marnotrawnego – nakarmiła rosołem i pozwoliła przespać się w dawnym pokoju pełnym starych plakatów i książek z dzieciństwa.
Ale nawet tam nie mogłem znaleźć spokoju. Każda noc była walką z myślami: co zrobiłem źle? Czy mogłem coś zmienić?
Po miesiącu dostałem pozew rozwodowy.
Ewa napisała: „Utrata zaufania”.
Dzieci przestały odbierać telefony.
Magda zmieniła pracę – podobno przez plotki w biurze.
Andrzej przestał zapraszać mnie do siebie – jego żona bała się skandalu.
Zostałem sam jak palec.
Dziś mija pół roku od tamtej nocy pod drzwiami mieszkania na Ursynowie. Nadal śnią mi się te drzwi – zamknięte na wszystkie spusty. Nadal pytam siebie: czy można odbudować coś, co runęło przez jedno głupie słowo?
Czy naprawdę wystarczy jeden SMS, by przekreślić całe życie?
A może czasem winni są wszyscy po trochu?
Co wy byście zrobili na moim miejscu?