Nie tak miało być: Jak zostałem zapomniany przez własne dzieci
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a echo tego dźwięku odbiło się w mojej głowie jak wyrok. Siedziałem na łóżku w obcym pokoju, w którym pachniało starymi lekami i wilgocią. Przez okno sączyło się blade światło listopadowego popołudnia. To był mój pierwszy dzień w domu opieki. Nazywam się Zbigniew Kaczmarek i mam troje dzieci. Nigdy nie sądziłem, że tak skończę.
Jeszcze kilka miesięcy temu miałem własne mieszkanie na warszawskim Ursynowie. Było ciasne, ale pełne wspomnień – ściany pamiętały śmiech mojej żony, Joanny, i dzieci: Pawła, Magdy i Igi. Po śmierci Joanny wszystko się zmieniło. Najpierw zaczęły się drobne sprzeczki z dziećmi o to, kto ma mi pomagać. Potem pojawiły się pretensje o pieniądze, o czas, o to, że „za dużo wymagam”.
Pamiętam ostatnią rodzinną Wigilię. Magda przyszła z mężem i dwójką dzieci, Paweł był tylko na chwilę – spieszył się do teściów. Iga zadzwoniła z Krakowa, tłumacząc się korkami na autostradzie. Siedziałem przy stole sam, patrząc na puste talerze i czekając na cud. Cud nie przyszedł.
Zaczęło się niewinnie. „Tato, może lepiej byłoby ci w jakimś miejscu, gdzie ktoś ci pomoże?” – zaproponowała Magda podczas jednej z wizyt. „Nie możesz już sam mieszkać, a my mamy swoje życie” – dodał Paweł, nawet nie patrząc mi w oczy. Iga milczała przez telefon, ale wiedziałem, że się zgadza.
Sprzedałem mieszkanie pod presją – dzieci przekonały mnie, że tak będzie najlepiej. Obiecały odwiedzać mnie co tydzień. W rzeczywistości minęły dwa miesiące i nikt nie przyszedł.
W domu opieki życie płynie powoli. Współlokatorzy są zamknięci w sobie, każdy nosi własny ból. Najgorsze są wieczory – wtedy cisza boli najbardziej. Czasem słyszę przez ścianę szloch pani Haliny, która codziennie czeka na syna. On nigdy nie przyjeżdża.
Pewnego dnia usłyszałem rozmowę pielęgniarki z Magdą przez telefon:
– Pani Magdo, tata bardzo za panią tęskni. Może znajdzie pani chwilę?
– Proszę pani, ja mam dwójkę dzieci i pracę! Niech tata się przyzwyczaja.
Zacisnąłem pięści pod kocem. Czy naprawdę byłem dla nich takim ciężarem? Przecież całe życie pracowałem po nocach jako kierowca autobusu miejskiego, żeby niczego im nie brakowało.
W marcu zachorowałem na zapalenie płuc. Przez tydzień leżałem z gorączką, majacząc o dawnych czasach. Nikt nie zadzwonił. Nawet wtedy.
Po wyzdrowieniu postanowiłem napisać list do dzieci:
„Kochani,
Nie wiem, czy jeszcze jestem dla was kimś ważnym. Chciałbym was zobaczyć choć raz przed śmiercią. Nie proszę o wiele – tylko o chwilę rozmowy. Tata”
Odpowiedziała tylko Iga:
– Tato, przepraszam, mam teraz trudny okres w pracy. Może za miesiąc?
Minął miesiąc. Potem drugi.
W domu opieki pojawiła się nowa pensjonariuszka – pani Stefania. Miała 85 lat i pogodny uśmiech.
– Panie Zbyszku, dlaczego pan taki smutny?
– Bo moje dzieci o mnie zapomniały.
– Moje też – odpowiedziała cicho. – Ale wie pan co? Jeszcze możemy być dla siebie ważni.
Zaczęliśmy codziennie rozmawiać przy herbacie. Stefania opowiadała o młodości w Łodzi, ja o pracy w Warszawie i rodzinnych wakacjach nad morzem. Przez chwilę czułem się potrzebny.
W czerwcu przyszła Magda – pierwszy raz od pół roku.
– Tato…
– Czego chcesz? – zapytałem ostro.
– Chciałam zobaczyć, jak się czujesz.
– A może raczej sprawdzić, czy jeszcze żyję?
Magda spuściła wzrok.
– Przepraszam… Nie wiedziałam, że tak to odbierzesz.
– A jak mam odbierać? Sprzedałaś moje mieszkanie, oddałaś mnie tu jak starego psa i nawet nie zadzwonisz!
Magda rozpłakała się.
– Tato… Ja nie daję rady… Marek (jej mąż) stracił pracę, dzieci chorują… Ja też jestem zmęczona.
Przez chwilę chciałem ją przytulić – jak kiedyś, gdy była małą dziewczynką i bała się burzy. Ale coś we mnie pękło.
– Wiesz co? Może lepiej już idź.
Po jej wyjściu długo patrzyłem przez okno na szare niebo. Czy naprawdę byłem złym ojcem? Czy za dużo wymagałem?
Kilka dni później Paweł przyszedł z żoną.
– Tato, musimy pogadać o twoich oszczędnościach…
Nie wytrzymałem:
– Nie przyszliście tu dla mnie! Chcecie tylko pieniędzy!
Paweł zaczerwienił się:
– To nieprawda!
– A ile razy zadzwoniłeś przez ostatni rok? Nawet na urodziny zapomniałeś!
Jego żona przewróciła oczami:
– Zbyszek, nie przesadzaj…
Wybuchłem:
– Wynocha! Nie chcę was widzieć!
Po tej awanturze długo nie mogłem spać. Stefania próbowała mnie pocieszyć:
– Panie Zbyszku, czasem dzieci dorastają tylko ciałem…
Minęły kolejne miesiące. Iga przysłała kartkę na święta: „Wesołych Świąt! Przepraszam, że nie mogę być z tobą.” Nawet nie zadzwoniła.
W domu opieki coraz częściej umierali pensjonariusze. Każdy pogrzeb był jak przypomnienie: nikt po nas nie płacze.
Pewnej nocy Stefania dostała udaru. Trzymałem ją za rękę do końca. Po jej śmierci zostałem sam jak palec.
Któregoś dnia pielęgniarka zapytała:
– Panie Zbyszku, czy chce pan porozmawiać z psychologiem?
– Po co? Żeby mi powiedział, że muszę zaakceptować samotność?
Wieczorami piszę pamiętnik – może kiedyś moje wnuki przeczytają i zrozumieją…
Dziś mam 78 lat i wiem jedno: można dawać wszystko dzieciom – czas, pieniądze, serce – a i tak można zostać samemu. Czy to ja zawiodłem jako ojciec? Czy to świat tak bardzo się zmienił?
Czasem pytam siebie: czy naprawdę zasłużyłem na taką starość? A może to po prostu los każdego z nas? Co wy o tym myślicie?