„Nie oddam taty do domu opieki!” – Rozdarcie między obowiązkiem wobec rodziny a własnym życiem
– Nie możesz tego zrobić, Anka! – głos Janka drżał, a w oczach miał łzy. Staliśmy w kuchni ojczymowego domu, gdzie zapach starego drewna mieszał się z wonią leków i wilgoci. Za oknem szarzało, a wiatr szarpał gałęziami starej jabłoni. Mój syn Kuba bawił się w kącie klockami, nieświadomy ciężaru rozmowy.
– Janek, ja już nie daję rady. Pracuję, wychowuję Kubę sama, a tata… On wymaga całodobowej opieki. Przecież widzisz, jak wygląda ten dom – odpowiedziałam cicho, czując narastającą gulę w gardle.
Janek odwrócił się do okna. – To nasz ojciec. Wychował nas, kiedy mama zmarła. Nie pamiętasz? Przecież to on nauczył cię jeździć na rowerze, to on przytulał cię po twoim pierwszym złamaniu serca.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Pamiętałam. Ale pamiętałam też nieprzespane noce, kiedy Kuba miał gorączkę, a ja musiałam jechać do taty, bo przewrócił się w łazience. Pamiętałam telefon od sąsiadki: „Pani Aniu, pan Stefan znowu leży na podwórku, chyba się przewrócił”.
Ojczym był dla mnie wszystkim. Mój biologiczny ojciec odszedł, zanim nauczyłam się mówić „tata”. Stefan pojawił się w naszym życiu jak promień słońca po burzy. Był ciepły, cierpliwy, zawsze miał czas na rozmowę. Ale teraz miał 86 lat i coraz częściej gubił się w czasie i przestrzeni.
– Janek, ja nie chcę go oddawać. Ale nie mam już siły – powiedziałam cicho.
Janek usiadł ciężko przy stole. – Może ja się nim zajmę? – rzucił bez przekonania.
– Ty? Przecież pracujesz po dwanaście godzin w warsztacie. Twoja żona by cię z domu wyrzuciła – odpowiedziałam gorzko.
Zapadła cisza. Słychać było tylko tykanie starego zegara i ciche pochlipywanie Kuby, który chyba wyczuwał napięcie.
– Może zatrudnimy opiekunkę? – zaproponował Janek.
– Skąd weźmiemy na to pieniądze? Tata ma tylko emeryturę rolniczą. Ja ledwo wiążę koniec z końcem – westchnęłam.
Wtedy wszedł on – Stefan. Wysoki kiedyś mężczyzna teraz był zgarbiony i drobny jak ptak. Spojrzał na nas niepewnie.
– O czym tak rozmawiacie? – zapytał cicho.
Zamarliśmy. Nie wiedziałam, co powiedzieć.
– O pogodzie, tato – rzuciłam szybko.
Stefan uśmiechnął się smutno. – Pogoda zawsze była ważna na wsi… Ale wy nie o tym mówicie. Ja już swoje wiem.
Poczułam ukłucie winy. Czy naprawdę chcę go oddać obcym ludziom?
Wieczorem wróciłam do mieszkania w bloku. Kuba zasnął wtulony we mnie, a ja patrzyłam w sufit i myślałam o Stefanie. Przypomniałam sobie, jak nosił mnie na barana przez zaspy do szkoły, jak piekliśmy razem chleb w piecu kaflowym. Jak płakał po śmierci mamy i jak potem nauczył się śmiać na nowo dla nas.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie ciotka Zosia:
– Aniu, słyszałam, że chcecie Stefana do domu starców oddać! Co ludzie powiedzą? Przecież to wstyd!
Zacisnęłam pięści. Zawsze tylko „co ludzie powiedzą”. A kto pomoże mi w nocy, gdy tata będzie miał atak duszności? Kto zawiezie Kubę do przedszkola?
W pracy byłam cieniem samej siebie. Szefowa patrzyła na mnie z dezaprobatą:
– Pani Aniu, musi się pani bardziej przykładać. Ostatnio jest pani rozkojarzona.
Nie wiedziałam już, gdzie jestem bardziej potrzebna – w pracy, u taty czy przy Kubie.
Wieczorem zadzwonił Janek:
– Rozmawiałem z żoną… Może byśmy zabrali tatę do siebie na jakiś czas? Ale ona się boi… Dzieci są małe, a tata czasem krzyczy przez sen.
Poczułam bezsilność. Każdy miał swoje życie i swoje ograniczenia.
W weekend pojechałam znów do ojczyma. Siedzieliśmy razem przy stole. Stefan patrzył na mnie uważnie:
– Aniu… Ja wiem, że jestem ciężarem. Ale nie chcę umierać sam wśród obcych ludzi.
Łzy popłynęły mi po policzkach. Kuba przytulił się do dziadka.
– Dziadku, nie płacz – powiedział cicho.
Wtedy zrozumiałam: nie ma dobrego rozwiązania. Każda decyzja będzie bolała.
Kilka dni później spotkaliśmy się całą rodziną: ja, Janek z żoną i dziećmi, ciotka Zosia i kuzynka Marta. Każdy miał swoje zdanie:
– Dom opieki to nie więzienie! Tam są lekarze! – przekonywała Marta.
– Ale on tam umrze z tęsknoty! – krzyczała ciotka Zosia.
– A kto pomoże Ani? – pytał Janek bezradnie.
Kłóciliśmy się długo. W końcu postanowiliśmy spróbować zatrudnić opiekunkę choć na kilka godzin dziennie. Ja będę przyjeżdżać w weekendy, Janek raz w tygodniu po pracy.
To nie jest idealne rozwiązanie. Wiem, że tata coraz bardziej gaśnie. Ale przynajmniej jest w swoim domu, wśród swoich rzeczy i wspomnień.
Czasem pytam siebie: czy zrobiłam dobrze? Czy można być dobrą córką i dobrą matką jednocześnie? Czy ktoś z was też musiał wybierać między własnym życiem a obowiązkiem wobec rodziny?