Nie jestem służącą: Dzień, w którym powiedziałam mojej córce „dość” i odzyskałam siebie
— Mamo, możesz dziś odebrać Olę z przedszkola? — głos Zuzanny, mojej córki, rozbrzmiewał w słuchawce z nutą oczywistości, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.
Spojrzałam na zegarek. Była 13:15. Właśnie miałam wyjść na spotkanie z koleżanką, pierwszy raz od miesięcy. Zamiast odpowiedzieć, przez chwilę milczałam, czując, jak w gardle rośnie mi gula.
— Mamo? — ponagliła mnie Zuzanna. — Przecież i tak nie masz nic do roboty.
To jedno zdanie przelało czarę goryczy. Poczułam, jak narasta we mnie złość, żal i bezsilność. Przez ostatnie lata byłam zawsze „na zawołanie”. Odbierałam Olę, gotowałam obiady, robiłam zakupy, sprzątałam, kiedy Zuzanna nie miała czasu. Zawsze z uśmiechem, zawsze gotowa pomóc. Ale dziś… dziś nie chciałam. Dziś chciałam być tylko Jadwigą, nie babcią na pełen etat.
— Nie mogę — powiedziałam cicho, ale stanowczo. — Mam swoje plany.
Po drugiej stronie zapadła cisza, a potem usłyszałam westchnienie pełne pretensji.
— Serio, mamo? Przecież zawsze możesz się spotkać z koleżanką innym razem. Ola cię potrzebuje.
— A ja? — zapytałam, czując, jak łzy napływają mi do oczu. — Ja też czegoś potrzebuję. Chcę mieć swoje życie.
Zuzanna rozłączyła się bez słowa. Siedziałam przez chwilę w ciszy, patrząc na swoje odbicie w oknie. Widziałam zmęczoną kobietę po sześćdziesiątce, z siwymi włosami i oczami pełnymi smutku. Kiedy ostatni raz zrobiłam coś tylko dla siebie? Kiedy ostatni raz poczułam się ważna?
Wyszłam z domu z ciężkim sercem. Spotkanie z Grażyną było jak powiew świeżego powietrza. Rozmawiałyśmy o dawnych czasach, śmiałyśmy się, piłyśmy kawę. Ale gdzieś z tyłu głowy wciąż słyszałam głos Zuzanny: „Przecież i tak nie masz nic do roboty”.
Wieczorem zadzwoniła do mnie teściowa Zuzanny, pani Halina.
— Jadwiga, co się stało? Zuzia płakała przez telefon. Mówi, że ją zostawiłaś na lodzie. Przecież jesteś babcią, to twoja rola.
Poczułam, jak ogarnia mnie złość. Czy naprawdę wszyscy uważają, że moje życie już się skończyło? Że jestem tylko dodatkiem do życia innych?
— Halino, jestem babcią, ale nie służącą. Mam prawo do swojego czasu. Chcę być dla Oli, ale nie kosztem siebie.
— Ale dzieci są najważniejsze… — zaczęła Halina.
— A ja? — przerwałam jej. — Czy ja już się nie liczę?
Po tej rozmowie długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: jak Zuzanna była mała, jak biegała po podwórku, jak tuliła się do mnie po nocnych koszmarach. Zawsze byłam dla niej. Ale kiedy dorosła, zaczęła traktować moją obecność jak coś oczywistego. Jakby moje potrzeby przestały istnieć.
Następnego dnia Zuzanna przyszła do mnie z Olą. Mała rzuciła mi się na szyję, a Zuzanna stała w drzwiach z zaciśniętymi ustami.
— Mamo, musimy porozmawiać — powiedziała chłodno.
Usiadłyśmy przy stole. Ola bawiła się w kącie, a my patrzyłyśmy na siebie w milczeniu.
— Nie rozumiem cię — zaczęła Zuzanna. — Zawsze byłaś dla mnie. Teraz nagle wszystko się zmieniło?
— Zuzanno, ja się zatraciłam. Przestałam być sobą. Każdy dzień podporządkowałam wam. Kocham was, ale nie mogę już tak żyć. Potrzebuję czasu dla siebie. Chcę chodzić na spacery, spotykać się z koleżankami, czytać książki. Chcę być babcią z wyboru, nie z obowiązku.
Zuzanna spuściła wzrok. Widziałam, że walczy ze sobą.
— Myślałam, że ci to sprawia radość — powiedziała cicho.
— Sprawia, ale nie wtedy, gdy muszę rezygnować z siebie. Nie chcę być zmęczona i rozgoryczona. Chcę być dla was, ale na własnych warunkach.
Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy. Ola podeszła do mnie i przytuliła się mocno.
— Babciu, pobawisz się ze mną?
Uśmiechnęłam się przez łzy.
— Teraz tak, kochanie. Teraz bardzo chcę.
Zuzanna spojrzała na mnie inaczej. Może po raz pierwszy zobaczyła we mnie nie tylko matkę i babcię, ale kobietę z własnymi marzeniami i potrzebami.
Od tego dnia zaczęłam powoli odzyskiwać siebie. Nie było łatwo. Zuzanna czasem patrzyła na mnie z wyrzutem, czasem prosiła o pomoc, a ja uczyłam się mówić „nie” bez poczucia winy. Zaczęłam chodzić na zajęcia z jogi, spotykać się z przyjaciółkami, czytać książki, które od lat leżały na półce. Czułam się winna, ale też wolna.
Czasem zastanawiam się, dlaczego tak trudno nam — kobietom — postawić granice nawet wobec najbliższych. Dlaczego tak łatwo zapominamy o sobie? Czy naprawdę musimy wybierać między miłością do rodziny a miłością do siebie?
Może wy też macie podobne doświadczenia? Jak nauczyć się dbać o siebie bez poczucia winy?