„Nie chcę cię tu, mamo!” – Poród, który podzielił rodzinę na zawsze
– Nie chcę cię tu, mamo! – wykrzyczałam przez łzy, ściskając pościel szpitalnego łóżka. Głos drżał mi z bólu i wstydu, bo przecież nie tak wyobrażałam sobie ten dzień. Miałam rodzić trzeci raz, byłam przygotowana na wszystko – oprócz tego, że będę musiała walczyć o własną przestrzeń w najważniejszym momencie życia.
Wszystko zaczęło się kilka miesięcy wcześniej. Planowałam poród z moją mamą i teściową – obie miały być przy mnie, bo chciałam, żeby moje dzieci czuły więź z obiema babciami od pierwszych chwil. Mój mąż, Tomek, był sceptyczny, ale ufał mojej intuicji. – Haniu, czy to nie za dużo osób? – pytał wieczorami, kiedy głaskał mój brzuch. – Chcę, żeby to był dzień pełen wsparcia – odpowiadałam. – Dla mnie, dla nas wszystkich.
W dniu porodu mama zadzwoniła rano: – Kochanie, złapała mnie grypa. Nie dam rady przyjechać. Przepraszam cię z całego serca. Płakałam przez telefon, ale wiedziałam, że nie mogę jej narażać ani siebie. Tomek był przy mnie przez całą drogę do szpitala. Teściowa, pani Barbara, pojawiła się godzinę później – z torbą pełną jedzenia i miną generała przed bitwą.
– No i co, Haniu? Gotowa? – zapytała z uśmiechem, który miał być ciepły, ale czułam w nim nutę rywalizacji. – Mama nie przyjedzie? To dobrze, przynajmniej nie będzie zamieszania.
Zamarłam. Próbowałam tłumaczyć: – Chciałam rodzić z obiema mamami…
– Ale po co ci tamta? Ja jestem twoją rodziną teraz! – przerwała mi ostro.
Zaczęły się skurcze. Położna weszła do sali i zapytała: – Kto zostaje przy pani?
Spojrzałam na Tomka. On na mnie. Widziałam w jego oczach strach i bezradność. Teściowa już rozkładała swoje rzeczy na krześle obok łóżka.
– Proszę pani, chciałabym zostać sama z mężem – powiedziałam cicho.
– Co ty wygadujesz? Przecież jestem tu dla ciebie! – Barbara podniosła głos. – Twoja matka cię zostawiła w takim momencie!
Czułam się jak dziecko. Jak wtedy, gdy rodzice kłócili się o to, kto ma rację przy świątecznym stole. Tylko teraz stawką było moje ciało i moje dziecko.
– Proszę wyjść – powiedziałam stanowczo. – Nie chcę pani tutaj.
Barbara spojrzała na mnie jak na obcą osobę. Wyszła bez słowa, trzaskając drzwiami.
Poród był długi i bolesny. Tomek trzymał mnie za rękę i powtarzał: „Dasz radę”. Ale ja czułam się pusta w środku. Zamiast radości była we mnie tylko gorycz.
Po wszystkim leżałam z synkiem przy piersi i patrzyłam w sufit. Tomek siedział obok i milczał.
– Myślisz, że zrobiłam źle? – zapytałam cicho.
– Nie wiem… Moja mama jest załamana. Powiedziała, że nigdy ci tego nie wybaczy.
Przez kolejne dni szpitalne pielęgniarki pytały: „A gdzie babcia?” Odpowiadałam wymijająco. W domu czekały na mnie kolejne rozmowy i pretensje.
Barbara przestała dzwonić. Przestała odwiedzać wnuki. Tomek próbował ją przekonać do rozmowy, ale ona powtarzała: „Nie chcę mieć nic wspólnego z kobietą, która mnie upokorzyła”.
Moja mama próbowała mnie pocieszać: „Zrobiłaś to dla siebie i dziecka”. Ale ja czułam się winna wobec wszystkich.
Dzieci pytały: „Czemu babcia Basia nie przychodzi?” Nie umiałam odpowiedzieć.
Minęły tygodnie. W końcu napisałam do Barbary list:
„Droga Mamo,
Przepraszam za tamten dzień. Byłam przerażona i potrzebowałam spokoju. To nie była decyzja przeciwko Tobie, tylko dla siebie. Proszę, wróć do nas.”
Nie odpisała.
Czasem widzę ją na rynku, jak odwraca wzrok. Tomek mówi: „Może kiedyś jej przejdzie”. Ale ja wiem, że są rany, które trudno zagoić.
Każdego dnia patrzę na mojego synka i zastanawiam się: czy mogłam postąpić inaczej? Czy naprawdę można być dobrą matką i żoną jednocześnie?
A może czasem trzeba wybrać siebie kosztem innych? Co wy byście zrobili na moim miejscu?