Nic nie jest takie, jakie się wydaje – historia Anny z warszawskiego blokowiska

Wszystko zaczęło się od trzasku drzwi. Była środa, godzina 18:07. Siedziałam przy kuchennym stole, próbując rozplątać myśli po ciężkim dniu w szkole podstawowej, gdzie pracowałam jako nauczycielka polskiego. Mój mąż, Marek, wrócił do domu wcześniej niż zwykle. Zamiast zwyczajowego „cześć”, rzucił tylko kurtkę na wieszak i przeszedł do salonu, nie patrząc mi w oczy.

– Marek, wszystko w porządku? – zapytałam, czując narastający niepokój.

– Daj mi spokój, Anka – odburknął. – Jestem zmęczony.

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz spojrzał na mnie z czułością. Od miesięcy czułam, że coś jest nie tak. Niby wszystko grało: dom, córka w liceum, praca… Ale między nami rosła ściana milczenia. Tego wieczoru postanowiłam nie odpuszczać.

– Marek, musimy porozmawiać – zaczęłam ostrożnie.

– Teraz? Naprawdę? – westchnął ciężko i spojrzał na mnie z irytacją.

– Tak. Boję się, że cię tracę. Co się dzieje?

Przez chwilę milczał. W końcu wybuchł:

– Może dlatego, że od dawna nie jestem tu szczęśliwy! – krzyknął. – Wszystko mnie tu dusi! Ty… ten blok… ta monotonia!

Zamarłam. Poczułam się tak, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. W głowie dudniło mi tylko jedno pytanie: „Dlaczego?”.

Marek wyszedł z domu i nie wrócił na noc. Próbowałam do niego dzwonić – bez skutku. Córka, Julia, wróciła późno z korepetycji i od razu zamknęła się w swoim pokoju. Siedziałam sama w kuchni do drugiej w nocy, patrząc na zimną herbatę i próbując zrozumieć, gdzie popełniłam błąd.

Następnego dnia Marek pojawił się rano tylko po to, by zabrać kilka rzeczy.

– Marek… – zaczęłam błagalnie.

– Nie rób sceny. Muszę się przewietrzyć. Zostanę u kolegi – rzucił przez zaciśnięte zęby.

Wiedziałam już wtedy, że to nie kolega. Przez kolejne dni żyłam jak w amoku. Julia unikała mnie jeszcze bardziej niż zwykle. W piątek po południu usłyszałam jej cichy płacz przez drzwi łazienki. Zapukałam delikatnie.

– Julka? Kochanie?

– Zostaw mnie! – krzyknęła przez łzy.

Serce mi pękało. Czułam się bezradna jak nigdy dotąd.

W sobotę wieczorem zadzwoniła do mnie moja siostra, Ewa.

– Anka, słyszałam o Marku…

– Od kogo?

– Od sąsiadki z trzeciego piętra. Podobno widzieli go z jakąś kobietą w kawiarni na Mokotowie…

Zrobiło mi się słabo. Plotki rozchodziły się szybciej niż światło na naszym blokowisku.

Przez kolejne tygodnie żyliśmy z Julią obok siebie jak dwie obce kobiety pod jednym dachem. Marek dzwonił rzadko, coraz częściej unikał rozmów o powrocie do domu. Pewnego dnia znalazłam pod łóżkiem Julii test ciążowy – pozytywny.

Zamarłam z przerażenia. Przez kilka godzin siedziałam na łóżku córki i płakałam cicho jak dziecko. Wieczorem zebrałam się na odwagę.

– Julia… musimy porozmawiać.

Spojrzała na mnie z nienawiścią i rozpaczą jednocześnie.

– Wiedziałaś? – zapytała drżącym głosem.

– Znalazłam test…

– Nie chciałam ci mówić! I tak masz swoje problemy! Tata odszedł przez ciebie!

Te słowa bolały bardziej niż wszystko inne. Próbowałam ją przytulić, ale odepchnęła mnie ze złością.

– Kto jest ojcem? – zapytałam cicho.

– To nie twoja sprawa! I tak nie zrozumiesz!

Przez następne dni Julia zamykała się w sobie jeszcze bardziej. Ja chodziłam do pracy jak automat, udając przed koleżankami, że wszystko jest w porządku. W domu panowała cisza przerywana tylko jej płaczem nocą i moimi szeptami modlitw o cud.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie matka Julii chłopaka – pani Teresa, kobieta o ostrym spojrzeniu i języku jak brzytwa.

– Pani Anno, czy pani wie, co wyprawia pańska córka? Mój syn nie będzie płacił za jej błędy!

Zatkało mnie.

– Pani Tereso… Julia jest w trudnej sytuacji…

– To jej problem! Niech sobie radzi! Mój syn nie będzie ojcem w wieku siedemnastu lat!

Rozłączyła się bez słowa pożegnania. Poczułam się upokorzona i bezsilna.

Wieczorem usiadłyśmy z Julią przy stole. Po raz pierwszy od tygodni spojrzałyśmy sobie w oczy bez nienawiści.

– Mamo… boję się – wyszeptała Julia.

Objęłam ją mocno i obie płakałyśmy długo w ciszy.

Marek pojawił się po dwóch miesiącach z walizką i miną skruszonego psa.

– Mogę wrócić?

Patrzyłam na niego długo bez słowa. Widziałam w jego oczach strach i żal, ale też coś obcego – dystans, którego już nie dało się pokonać.

– Julia jest w ciąży – powiedziałam cicho.

Zbladł i usiadł ciężko na krześle.

– Co teraz zrobimy? – zapytał bezradnie.

Nie miałam odpowiedzi. Wiedziałam tylko jedno: nic już nie będzie takie jak dawniej.

Dziś mija rok od tamtych wydarzeń. Julia wychowuje synka sama – chłopak jej nie pomaga, a jego rodzina udaje, że nie istnieje. Marek mieszka osobno; czasem przychodzi zobaczyć wnuka, ale między nami już nic nie ma prócz wspomnień i żalu.

Często pytam siebie: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy można odbudować rodzinę na gruzach kłamstw i zdrady? A może czasem trzeba pozwolić odejść temu, co było iluzją? Co wy byście zrobili na moim miejscu?