Moje urodziny, mój bunt – historia o tym, jak postawiłam rodzinę na głowie
– Co powie rodzina, kiedy dowiedzą się, że na swoje urodziny planujesz wyjechać? – z dezaprobatą mruknął mój mąż, Andrzej, nawet nie odrywając wzroku od ekranu telewizora. W tej jednej chwili poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Przez chwilę miałam ochotę rzucić talerzem o podłogę, ale zamiast tego tylko zacisnęłam pięści i odpowiedziałam cicho:
– A co mnie to obchodzi? To moje urodziny.
Andrzej spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Jak to cię nie będzie? Przecież zawsze robisz imprezę, przyjeżdża cała rodzina, mama, twoja siostra, dzieci… – wyliczał, jakby recytował listę zakupów.
– Właśnie dlatego. Zawsze robię imprezę. Zawsze ja. A potem przez cały dzień latam między kuchnią a salonem, a wieczorem padam na twarz. Mam już dość – powiedziałam stanowczo, choć głos mi drżał.
Andrzej westchnął ciężko. – No ale co powiemy mamie? Wiesz, jaka ona jest… –
– Wiem aż za dobrze – przerwałam mu. – I właśnie dlatego w tym roku nie zamierzam się tłumaczyć. Wyjeżdżam do Krakowa. Sama. Na trzy dni. Zarezerwowałam hotel i koniec tematu.
W pokoju zapadła cisza. Słychać było tylko tykanie zegara i szum lodówki. Andrzej nie powiedział już nic więcej, ale widziałam po jego minie, że w środku aż się gotuje.
Następnego dnia zadzwoniła moja teściowa, pani Halina. Już po pierwszym „dzień dobry” wiedziałam, że coś przeczuwa.
– No i co tam, Aniu? Jak przygotowania do urodzin? – zapytała słodkim głosem.
– Nie będzie żadnej imprezy w tym roku – odpowiedziałam spokojnie.
– Jak to nie będzie?! – krzyknęła tak głośno, że musiałam odsunąć telefon od ucha. – Przecież zawsze robisz! Ja już nawet kupiłam prezent! I twoja siostra mówiła, że upiecze sernik!
– Mamo Halino, ja naprawdę potrzebuję odpocząć. Chcę spędzić ten dzień inaczej. Sama ze sobą.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Potem usłyszałam ciche pociągnięcie nosem.
– No dobrze… Ale wiesz, że wszyscy będą pytać? Co ja mam powiedzieć rodzinie? Że synowa się obraziła?
– Proszę powiedzieć prawdę: że wyjechałam na kilka dni odpocząć.
Rozłączyła się bez słowa pożegnania.
Wieczorem Andrzej chodził po domu jak struty. Otwierał lodówkę co pięć minut, zamykał ją z hukiem, wzdychał teatralnie. W końcu nie wytrzymałam:
– Możesz przestać się tak zachowywać? To nie koniec świata!
– Dla ciebie może nie – burknął. – Ale dla mojej matki to skandal. I dla twojej też.
Moja mama była podobna do Haliny – całe życie podporządkowane rodzinie, tradycji i temu „co ludzie powiedzą”. Gdy zadzwoniłam do niej z tą nowiną, usłyszałam tylko:
– Aniu, ty chyba żartujesz… Przecież to nie wypada! Co sąsiedzi pomyślą?
– Mamo, sąsiedzi mają swoje życie. Ja mam swoje.
Wiedziałam jednak, że ta decyzja będzie miała konsekwencje. Przez kolejne dni dostawałam SMS-y od kuzynki Kasi: „Słyszałam, że nie robisz urodzin? Wszystko ok?” albo „Może chociaż spotkamy się na kawę?”.
Najgorsze jednak przyszło od mojej siostry Magdy:
– Anka, co ty wyprawiasz? Mama płacze przez ciebie! Halina też dzwoniła do mnie z pretensjami! Ty zawsze musisz robić wszystko po swojemu?
Poczułam się jak wyrodna córka i synowa w jednym. Ale nie mogłam już się wycofać.
Dzieci – Tomek i Basia – były jedynymi osobami, które mnie wsparły.
– Mamo, super pomysł! – napisała Basia na Messengerze. – Też bym tak zrobiła na twoim miejscu!
Tomek zadzwonił wieczorem:
– Mamo, nie przejmuj się babciami. One zawsze będą gadać. Ty odpocznij i baw się dobrze!
To dodało mi otuchy.
Dzień przed wyjazdem Andrzej próbował jeszcze raz:
– Anka… Może jednak zostaniesz? Zrobimy coś skromnego?
Popatrzyłam mu prosto w oczy:
– Andrzej, przez dwadzieścia pięć lat małżeństwa ani razu nie miałam urodzin tylko dla siebie. Zawsze byłam kucharką i kelnerką dla wszystkich. Chcę choć raz być gościem na własnym święcie.
Westchnął ciężko i wyszedł z kuchni bez słowa.
W dniu wyjazdu padał deszcz. Pakowałam walizkę przy dźwiękach radia i czułam się jak nastolatka uciekająca z domu. Andrzej odwiózł mnie na dworzec w milczeniu.
– Zadzwoń chociaż wieczorem – powiedział na pożegnanie.
W pociągu do Krakowa patrzyłam przez okno na szare pola i myślałam o tym wszystkim, co zostawiam za sobą: oczekiwania innych ludzi, wieczne poczucie winy, zmęczenie… Czułam ulgę i strach jednocześnie.
W hotelu pierwszy raz od lat położyłam się do łóżka bez myśli „co muszę zrobić jutro”. Zamówiłam kolację do pokoju i obejrzałam film bez przerywania go na zmywanie naczyń czy prasowanie koszul Andrzeja.
Następnego dnia obudziłam się późno i poszłam na spacer po Starym Mieście. Siedząc w kawiarni przy Plantach, patrzyłam na ludzi spieszących do pracy i poczułam coś dziwnego: spokój.
Telefon milczał przez kilka godzin. Dopiero po południu zaczęły przychodzić wiadomości:
Od Haliny: „Nie rozumiem cię”.
Od Magdy: „Mama płacze cały dzień”.
Od Andrzeja: „Obiad sam sobie zrobiłem”.
Od Basi: „Mamo! Zazdroszczę ci tej odwagi!”
Od Tomka: „Zrób sobie selfie pod Wawelem!”
Przez chwilę miałam ochotę wrócić do domu i przeprosić wszystkich za swój egoizm. Ale potem przypomniałam sobie wszystkie te lata, kiedy nikt nie pytał mnie o zdanie.
Wieczorem poszłam do restauracji na Rynku Głównym. Zamówiłam lampkę wina i pierogi ruskie – moje ulubione. Przy stoliku obok siedziały dwie kobiety w moim wieku i rozmawiały o swoich rodzinach:
– Wiesz co, ja też mam czasem ochotę uciec od tego wszystkiego… – mówiła jedna z nich cicho.
– Ale przecież nie można tak po prostu zostawić rodziny… – odpowiedziała druga.
– A może właśnie można? – szepnęła pierwsza i spojrzała przez okno na rozświetlony Rynek.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Może nie jestem jedyna?
Trzeciego dnia wróciłam do domu wypoczęta jak nigdy dotąd. Andrzej był chłodny i milczący przez pierwsze godziny.
– I co? Odpoczęłaś? – zapytał w końcu z przekąsem.
– Tak – odpowiedziałam spokojnie. – I zamierzam to powtarzać co roku.
Wieczorem zadzwoniła mama:
– Aniu… Może przesadziłyśmy z Haliną? Ale wiesz… My nigdy tak nie robiłyśmy…
– Może właśnie dlatego jesteście takie zmęczone życiem? – odpowiedziałam łagodnie.
Przez kolejne dni atmosfera była napięta jak struna. Halina przestała dzwonić na tydzień; Magda obraziła się na dobre; mama milczała przez dwa dni, ale potem przysłała mi zdjęcie kwitnących tulipanów z ogrodu z podpisem: „Może kiedyś razem pojedziemy gdzieś odpocząć?”
Zrozumiałam wtedy jedno: czasem trzeba postawić wszystko na głowie, żeby odzyskać siebie.
Czy naprawdę musimy całe życie spełniać oczekiwania innych? Czy kobieta ma prawo do własnych marzeń nawet wtedy, gdy wszyscy wokół są temu przeciwni?
Co wy o tym sądzicie?