Moje dzieci nudzą się u babci – czy to ja zawiodłam jako matka?

– Mamo, kiedy wracamy do domu? – jęknął Staś, ledwo przekroczyliśmy próg mieszkania mojej mamy. Zosia już zdążyła rzucić plecak w kąt i z miną męczennicy usiadła na kanapie. Moja mama, pani Halina, spojrzała na mnie z wyrzutem, jakby to była moja wina, że jej wnuki nie potrafią się tu odnaleźć.

– Dzieci, może zagracie w warcaby? – zaproponowała babcia, wyciągając z szafy stare pudełko. Staś spojrzał na nią, jakby właśnie zaproponowała mu sprzątanie piwnicy.

– Babciu, to jest nudne… – burknął. – Nie masz tu żadnej konsoli?

Poczułam, jak narasta we mnie frustracja. Przecież sama spędzałam tu całe wakacje i nigdy się nie nudziłam. Wtedy wystarczył kawałek kredy i podwórko. Teraz dzieci potrzebują miliona bodźców, a ja coraz częściej łapię się na tym, że nie wiem, jak im pomóc.

– Może pójdziemy na spacer do parku? – próbowałam ratować sytuację.

– Tam też jest nudno! – Zosia nawet nie podniosła głowy znad telefonu.

Mama westchnęła ciężko i wyszła do kuchni. Słyszałam, jak stuka garnkami, pewnie szykując swój słynny rosół. Przez chwilę miałam ochotę po prostu wyjść i zostawić ich wszystkich samych ze swoimi pretensjami. Ale przecież to moja rodzina. Muszę coś wymyślić.

Wieczorem, kiedy dzieci już spały, usiadłam z mamą przy kuchennym stole. W powietrzu wisiała cisza pełna niewypowiedzianych żali.

– Kiedyś dzieci były inne – zaczęła mama. – Ty potrafiłaś godzinami bawić się lalkami albo czytać książki. Teraz tylko te telefony i gry…

– Mamo, świat się zmienił – odpowiedziałam cicho. – Ale może to ja coś robię źle? Może za bardzo im ulegam?

Mama spojrzała na mnie z troską.

– Nie obwiniaj się. Po prostu musimy znaleźć coś, co ich zainteresuje. Może spróbujemy razem coś ugotować? Albo pokażę im, jak robić pierogi?

Następnego dnia postanowiłam spróbować. Z samego rana zaproponowałam dzieciom wspólne gotowanie.

– Zosia, pomożesz mi zrobić ciasto na pierogi?

– A po co? – zapytała podejrzliwie.

– Bo babcia pokaże nam swój sekretny przepis. Tylko dla wtajemniczonych!

Zosia spojrzała na mnie z lekkim zainteresowaniem. Staś początkowo marudził, ale kiedy zobaczył mąkę rozsypaną po stole i babcię z wałkiem w ręku, dołączył do nas. Przez chwilę było jak dawniej – śmiech, bałagan i wspólna zabawa.

Ale radość nie trwała długo. Po obiedzie dzieci znów wróciły do telefonów. Mama patrzyła na mnie bezradnie.

– Może powinniśmy im zabrać te telefony? – szepnęła.

– A jeśli wtedy znienawidzą te wizyty jeszcze bardziej?

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, analizując każdy swój krok jako matki. Czy naprawdę zawiodłam? Czy moje dzieci są już stracone dla zwykłych rodzinnych chwil?

Następnego dnia postanowiłam spróbować czegoś innego. Zabrałam dzieci na strych babci. Tam wciąż stały stare pudła z moimi zabawkami i książkami.

– Zobaczcie! To moje ulubione książki z dzieciństwa! – wykrzyknęłam, wyciągając „Dzieci z Bullerbyn”.

Staś przewrócił oczami, ale Zosia zaczęła przeglądać kolorowe okładki.

– A to co? – zapytała, pokazując zakurzoną grę planszową.

– To „Grzybobranie”! Chcecie spróbować?

Ku mojemu zdziwieniu zgodzili się. Przez godzinę śmialiśmy się i kłóciliśmy o zasady gry. Mama patrzyła na nas z uśmiechem i łezką w oku.

Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Dzieci opowiadały babci o swoich ulubionych grach komputerowych, a ona słuchała z zaciekawieniem, choć pewnie niewiele rozumiała.

Zrozumiałam wtedy jedno: nie chodzi o to, żeby zmusić dzieci do zabaw z mojego dzieciństwa ani całkowicie odciąć je od nowoczesności. Chodzi o to, żeby znaleźć wspólny język – choćby miał to być język kompromisu.

Kiedy wracaliśmy do domu, Staś zapytał:

– Mamo, a kiedy znów pojedziemy do babci?

Uśmiechnęłam się przez łzy wzruszenia.

Dziś zastanawiam się: czy naprawdę musimy wybierać między tradycją a nowoczesnością? A może wystarczy trochę dobrej woli i otwartości z obu stron? Co wy o tym myślicie?