Moja teściowa kazała mi przygotować świątecznego indyka — odmówiłam i nie żałuję!
— Nie wierzę, że znowu to robisz, Aniu! — głos mojej teściowej przebił się przez gwar kuchni jak dźwięk tłuczonego szkła. Stałam przy blacie, w rękach ściskałam nóż do krojenia chleba, a w żołądku czułam znajome ukłucie lęku.
— Zosiu, prosiłam cię tylko, żebyś dała mi spokój z tym indykiem — odpowiedziałam cicho, ale stanowczo.
Wiedziałam, że cała rodzina słyszy naszą rozmowę. Mój mąż, Tomek, udawał, że jest zajęty nakrywaniem do stołu, ale kątem oka widziałam, jak nerwowo zaciska szczęki. Dzieci biegały po salonie, a moja mama patrzyła na mnie z troską.
Wszystko zaczęło się rok temu. To wtedy po raz pierwszy Zofia poprosiła mnie, żebym przygotowała świątecznego indyka na rodzinny obiad. Nigdy wcześniej tego nie robiłam — u nas w domu zawsze były pierogi i barszcz, a indyk kojarzył mi się raczej z amerykańskimi filmami niż z polską tradycją. Ale chciałam się wykazać. Chciałam, żeby Zosia mnie zaakceptowała.
Tamten indyk był katastrofą. Przypaliłam go od spodu, mięso było suche jak wiór, a sos rozwarstwił się i wyglądał jak coś z laboratorium chemicznego. Zosia nie powiedziała wtedy ani słowa — tylko spojrzała na mnie tym swoim chłodnym wzrokiem i przez resztę wieczoru rozmawiała wyłącznie z Tomkiem.
Przez cały rok próbowałam zapomnieć o tamtym upokorzeniu. Ale kiedy dwa tygodnie temu zadzwoniła do mnie i powiedziała: „W tym roku też ty robisz indyka”, poczułam, jak wraca cały stres. Próbowałam tłumaczyć: „Może tym razem ty go przygotujesz? Albo zamówimy coś gotowego?” — ale Zosia była nieugięta.
I tak oto znalazłam się dziś w kuchni, z nożem w ręku i sercem w gardle.
— Aniu, to jest tradycja! — Zosia podniosła głos. — W tej rodzinie kobieta gospodarzy przy stole!
— Ale ja nie chcę robić czegoś na siłę — odpowiedziałam drżącym głosem. — Nie umiem tego. Nie czuję się z tym dobrze.
— To może powinnam zadzwonić do twojej mamy i zapytać, czy ona wie, jak się gotuje dla rodziny? — rzuciła złośliwie.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Moja mama zacisnęła usta i podeszła do mnie.
— Zosiu, wystarczy już tych docinków — powiedziała spokojnie, ale stanowczo. — Każda rodzina ma swoje zwyczaje.
Tomek w końcu odważył się odezwać:
— Mamo, przestań naciskać na Anię. To nie jest konkurs na najlepszą gospodynię.
Zosia spojrzała na niego z niedowierzaniem.
— Ty też przeciwko mnie? — zapytała z wyrzutem.
W kuchni zapadła cisza. Czułam się jak dziecko przyłapane na czymś złym, choć przecież nie zrobiłam nic złego. Próbowałam złapać oddech.
— Może po prostu zjemy to, co mamy? — zaproponowałam cicho.
Zosia odwróciła się na pięcie i wyszła z kuchni trzaskając drzwiami.
Przez resztę dnia atmosfera była napięta jak struna. Dzieci próbowały rozładować sytuację żartami, Tomek starał się być wszędzie naraz, a ja czułam się coraz bardziej winna i zmęczona. W końcu usiedliśmy do stołu bez indyka — były pierogi mojej mamy i sałatka jarzynowa.
Zosia nie odezwała się do mnie ani słowem przez cały obiad. Po wszystkim szybko zebrała swoje rzeczy i wyszła bez pożegnania.
Wieczorem usiadłam przy stole z Tomkiem.
— Przepraszam cię za to wszystko — powiedział cicho. — Nie powinno tak być.
— To nie twoja wina — odpowiedziałam. — Ale mam już dość udawania kogoś, kim nie jestem.
Tomek ujął moją dłoń.
— Kocham cię za to, jaka jesteś. Nie musisz nikomu niczego udowadniać.
Patrzyłam przez okno na ciemniejące niebo i zastanawiałam się, ile jeszcze razy będę musiała walczyć o swoje miejsce w tej rodzinie. Czy naprawdę musimy poświęcać własne granice dla cudzych oczekiwań?
Może czasem warto powiedzieć „nie” — nawet jeśli oznacza to rodzinny kryzys?
Czy wy też mieliście kiedyś odwagę postawić granicę bliskim? Jak sobie z tym poradziliście?