„Moja synowa nawet herbaty nie umie zaparzyć” – historia o tym, jak gotowanie stało się polem bitwy w naszej rodzinie
— Dlaczego obierasz tyle ziemniaków? — zapytała mnie Basia, moja sąsiadka, kiedy weszła do kuchni i zobaczyła, jak wrzucam kolejne bulwy do wielkiego garnka.
Westchnęłam ciężko, nie odrywając wzroku od noża. — To dla Pawła. Przecież wiesz, że on u siebie nic porządnego nie zje. Jego żona nawet herbaty nie umie zaparzyć. Wszystko z torebki albo zamawiane przez telefon. Jak można tak żyć?
Basia pokiwała głową z politowaniem, ale nie powiedziała nic więcej. Znała mnie od lat i wiedziała, że w tej sprawie jestem nieugięta. Paweł to mój jedyny syn. Wychowywałam go sama po śmierci męża. Od zawsze dbałam, żeby miał ciepły obiad, świeże ciasto na niedzielę i dom pachnący rosołem. Kiedy poznał Martę, miałam nadzieję, że ona przejmie pałeczkę. Ale ona…
Pamiętam ich pierwszą wspólną Wigilię. Marta przyniosła sałatkę z marketu i ciasto z cukierni. Uśmiechała się szeroko, jakby to był szczyt kulinarnych możliwości. Paweł jadł bez słowa, ale widziałam w jego oczach rozczarowanie. Po kolacji podszedł do mnie w kuchni i szepnął: — Mamo, masz jeszcze trochę twojego sernika?
Od tamtej pory gotuję dla niego regularnie. Zawsze zostawiam mu pojemniki pod drzwiami albo zapraszam na obiad w niedzielę. Marta patrzy na mnie z ukosa, czasem rzuci jakiś kąśliwy komentarz: — Może jeszcze pościelisz mu łóżko?
Ale czy to moja wina, że nie potrafi zadbać o własnego męża? Przecież kobieta powinna umieć ugotować coś więcej niż makaron z sosem ze słoika! Kiedyś próbowałam jej pomóc. Zaprosiłam ją na wspólne lepienie pierogów. Przyszła, popatrzyła na mąkę i powiedziała: — Ja wolę zamówić sushi.
Zrobiło mi się przykro. Przecież to nie tylko jedzenie, to tradycja, wspomnienia, domowe ciepło. Czy naprawdę tak trudno to zrozumieć?
Ostatnio Paweł coraz rzadziej przychodzi na obiady. Dzwoni tylko czasem: — Mamo, wszystko w porządku? Marta mówi, że powinnam dać wam trochę przestrzeni. Że przesadzam z tym gotowaniem.
Przesadzam? Czy to przesada chcieć dla własnego dziecka jak najlepiej? Czy to źle, że martwię się o niego?
Wczoraj wieczorem usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam Martę. Stała z założonymi rękami, patrzyła na mnie twardo.
— Musimy porozmawiać — powiedziała bez ogródek.
Zaprosiłam ją do kuchni. Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy stole.
— Pani Zofio — zaczęła oficjalnie — wiem, że chce pani dobrze. Ale proszę pozwolić nam żyć po swojemu. Paweł jest dorosły. Jeśli będzie głodny, sam sobie coś ugotuje albo zamówi.
— Ale on nie je zdrowo! — przerwałam jej drżącym głosem. — Ty nawet nie próbujesz nauczyć się gotować!
Marta spojrzała na mnie z irytacją.
— Może pani nie zauważyła, ale mamy XXI wiek. Ja pracuję na pełen etat, Paweł też. Nie mam czasu stać przy garach jak pani kiedyś! Poza tym… może on wcale nie chce już tych obiadów?
Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy.
— Myśli pani, że jestem złą żoną? — zapytała nagle Marta cicho.
Spojrzałam na nią uważnie. Była zmęczona, miała cienie pod oczami.
— Nie wiem… Może po prostu inna jesteś niż ja byłam — odpowiedziałam szczerze.
Marta westchnęła.
— Chciałabym mieć z panią lepszy kontakt. Ale mam wrażenie, że ciągle pani mnie ocenia. Że nigdy nie będę wystarczająco dobra dla Pawła.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez tyle lat byłam przekonana, że robię dobrze. Że ratuję ich małżeństwo przed fast foodem i samotnością przy stole.
Po wyjściu Marty długo siedziałam w kuchni. Patrzyłam na garnek z zupą i zastanawiałam się, czy rzeczywiście pomagam synowi… czy tylko przeszkadzam mu dorosnąć?
Dziś rano zadzwonił Paweł.
— Mamo… Marta mówiła mi o waszej rozmowie. Chciałem ci podziękować za wszystko, co dla mnie zrobiłaś przez te lata. Ale muszę cię prosić… pozwól nam spróbować po swojemu. Może czasem coś spapramy w kuchni, ale chcemy być rodziną na własnych zasadach.
Serce mi ścisnęło ze strachu i żalu. Ale też… poczułam ulgę.
Może rzeczywiście czas odpuścić? Może miłość to nie tylko talerz gorącej zupy?
Czy naprawdę można kochać za bardzo? Czy troska o bliskich może ich ranić zamiast chronić? Czasem myślę… czy umiem jeszcze być matką dorosłego syna?