Moja matka obwinia mnie za chorobę brata – uciekłam z domu, by ratować siebie. Czy jestem egoistką?
– Znowu uciekasz? – głos mamy przeszył ciszę kuchni, kiedy pakowałam ostatnią kanapkę do plecaka. – Zostawiasz mnie samą z tym wszystkim, jak zwykle.
Nie odpowiedziałam. W gardle miałam gulę, a dłonie drżały tak, że ledwo mogłam zapiąć suwak. W pokoju obok słychać było kaszel mojego młodszego brata, Pawła. Od lat chorował – najpierw astma, potem pojawiły się kolejne diagnozy. Mama całe swoje życie podporządkowała jemu. Ja byłam tylko tłem, kimś, kto miał pomagać, nie przeszkadzać i najlepiej nie mieć własnych potrzeb.
– Gdybyś była lepszą córką, Paweł może nie byłby taki chory! – krzyknęła za mną, kiedy wychodziłam z domu. – To przez ciebie wszystko! Przez twoją zazdrość i egoizm!
Słowa mamy wbijały się we mnie jak szpilki. Każdego dnia powtarzała mi, że jestem winna. Że nie pomagam wystarczająco, że nie rozumiem, jak to jest mieć chore dziecko. Że powinnam poświęcić swoje życie dla rodziny, tak jak ona. Ale ja miałam dopiero dziewiętnaście lat i czułam się coraz bardziej jak cień samej siebie.
Po maturze spakowałam walizkę i wyjechałam do Wrocławia na studia. Nie powiedziałam mamie, gdzie będę mieszkać. Bałam się jej reakcji. Przez pierwsze tygodnie czułam ulgę – nikt nie krzyczał, nie obwiniał mnie o każdy kaszel Pawła, o każdą wizytę w szpitalu. Ale bardzo szybko mama znalazła mój numer telefonu.
Pierwszy SMS przyszedł o drugiej w nocy:
„Mam nadzieję, że kiedyś poczujesz to samo co ja. Że twoje dziecko będzie cierpieć przez ciebie.”
Zamarłam. Przeczytałam wiadomość kilka razy, nie wierząc własnym oczom. Jak matka może życzyć czegoś takiego własnej córce? Próbowałam nie reagować, ale wiadomości przychodziły codziennie. Raz były to groźby, innym razem prośby o pieniądze albo o powrót do domu. Czasem mama pisała, że Paweł pyta o mnie i płacze, bo go zostawiłam.
Blokowałam kolejne numery, ale ona zawsze znajdowała nowy sposób, by się ze mną skontaktować – przez Messenger, WhatsAppa, nawet przez znajomych z liceum. Czułam się osaczona. Każda wiadomość była jak cios w brzuch.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie ciocia Basia:
– Karolina, twoja mama jest wykończona. Paweł miał atak w nocy, a ona całą winę zwala na ciebie. Może powinnaś wrócić na kilka dni?
– Ciociu… Ja już nie mogę – głos mi się załamał. – Próbowałam przez tyle lat…
– Wiem, kochanie. Ale ona naprawdę sobie nie radzi.
Zawiesiłam się na chwilę. Przed oczami stanęły mi wszystkie te wieczory, kiedy siedziałam przy łóżku Pawła i podawałam mu inhalator, podczas gdy mama płakała w kuchni albo krzyczała na mnie za to, że nie umiem go uspokoić.
Na studiach próbowałam zacząć nowe życie. Poznałam Magdę z akademika – szybko stałyśmy się przyjaciółkami.
– Twoja mama jest toksyczna – powiedziała mi pewnego wieczoru Magda, kiedy pokazałam jej kolejne wiadomości od mamy.
– Ale ona ma ciężko… Paweł naprawdę jest bardzo chory…
– To nie tłumaczy tego, co ci robi. Masz prawo żyć swoim życiem.
Chciałam w to uwierzyć, ale poczucie winy nie dawało mi spokoju. Każda rozmowa z mamą kończyła się awanturą:
– Jesteś wyrodną córką! – wrzeszczała do słuchawki. – Jak możesz zostawić własnego brata? On cię potrzebuje!
– Mamo, ja też potrzebuję pomocy! – krzyczałam przez łzy. – Nie mogę być wszystkim naraz!
– Ty zawsze myślisz tylko o sobie! Lepiej żebyś nigdy nie miała dzieci!
Po tej rozmowie przez dwa dni nie wychodziłam z pokoju. Magda przynosiła mi jedzenie i próbowała pocieszyć.
– Karolina, musisz postawić granice – powtarzała cierpliwie.
Ale jak postawić granice komuś, kto jest twoją matką? Kto całe życie powtarzał ci, że jesteś odpowiedzialna za wszystko złe w rodzinie?
W końcu poszłam na terapię. Psycholożka powiedziała mi coś, co długo nie dawało mi spokoju:
– Karolino, twoja mama przerzuca na ciebie swoją frustrację i bezradność. To nie jest twoja wina.
Zaczęłam pisać listy do mamy – nigdy ich nie wysłałam. Pisałam w nich wszystko to, czego nigdy nie odważyłabym się powiedzieć na głos: jak bardzo bolało mnie jej obwinianie, jak bardzo chciałam być po prostu kochaną córką, a nie pielęgniarką czy workiem treningowym dla jej złości.
Paweł czasem dzwonił do mnie sam:
– Karola… Mama mówi, że już mnie nie kochasz…
– To nieprawda! Bardzo cię kocham! Po prostu musiałam wyjechać…
– Wiem… Tylko tu jest tak smutno bez ciebie.
Po tych rozmowach płakałam godzinami. Czułam się rozdarta między lojalnością wobec brata a potrzebą ratowania siebie.
Minęły dwa lata odkąd wyjechałam z domu. Mama nadal pisze do mnie pełne jadu wiadomości – czasem je czytam, czasem od razu kasuję. Paweł dorasta i coraz lepiej rozumie sytuację. Ja powoli uczę się żyć bez ciągłego poczucia winy.
Czasem zastanawiam się: czy miałam prawo wybrać siebie? Czy jestem egoistką? A może dopiero teraz uczę się być dla siebie dobrą matką? Co wy byście zrobili na moim miejscu?