Moja mama oszczędzała każdy grosz, a ja płaciłam cenę – czy warto było stracić dzieciństwo dla bezpieczeństwa?

– Nie kupię ci tych trampek, Zosiu, przecież masz jeszcze po Marysi – głos mamy był twardy jak beton, a ja czułam, jak coś we mnie pęka. Stałyśmy w sklepie obuwniczym na rogu ulicy Słowackiego, a ja patrzyłam na nowe, białe trampki z czerwonym paskiem. Marzyłam o nich od miesięcy. Wszyscy w klasie już takie mieli. Ja miałam stare, przybrudzone adidasy po kuzynce, z dziurą przy palcu.

– Mamo, ale one są już za małe… – szepnęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu.

– Przestań się mazgaić. Nie stać nas na fanaberie. Chcesz mieć co jeść czy nowe buty? – jej słowa były jak zimny prysznic. W sklepie zrobiło się nagle cicho. Sprzedawczyni udawała, że układa coś na półce, ale widziałam jej spojrzenie.

Tak wyglądało moje dzieciństwo. Każda złotówka była oglądana z każdej strony. Mama powtarzała: „Musimy oszczędzać, Zosiu. Kiedyś mi podziękujesz.” Ale ja nie czułam wdzięczności. Czułam wstyd. Wstyd, kiedy koleżanki wyciągały z plecaków kolorowe piórniki i kanapki z szynką, a ja miałam zeszyt po starszej siostrze mamy i chleb z margaryną.

W domu nigdy nie było rozmów o marzeniach czy planach na wakacje. Były za to tabelki wydatków, paragony i wieczne porównywanie cen w Biedronce i Lidlu. Mama była mistrzynią promocji. Potrafiła przejść pół miasta, żeby kupić tańsze mleko. Ale nigdy nie zapytała mnie, czego ja chcę. Czego potrzebuję.

Pamiętam jedną Wigilię, miałam wtedy dziewięć lat. Marzyłam o lalkach Barbie, które widziałam w reklamach. Pod choinką znalazłam sweter – oczywiście po kuzynce – i książkę z biblioteki. Mama uśmiechała się szeroko:

– Zobacz, jaka piękna książka! Za darmo! Możesz ją oddać po świętach i wypożyczyć następną.

Nie powiedziałam nic. W środku czułam tylko pustkę.

Z czasem nauczyłam się nie prosić o nic. Przestałam marzyć o nowych rzeczach. Zazdrościłam koleżankom ich beztroski i tego, że ich mamy czasem kupowały im coś „tak po prostu”. U nas wszystko miało cel i uzasadnienie ekonomiczne.

Kiedy miałam szesnaście lat, dostałam pierwszą pracę – roznosiłam ulotki po osiedlu. Pierwszą wypłatę wydałam na… lody i nowy lakier do paznokci. Mama była wściekła:

– Zosiu! Jak możesz tak marnować pieniądze? Powinnaś je odłożyć! Myślisz tylko o sobie!

A ja po raz pierwszy poczułam się wolna. Przez chwilę byłam kimś innym niż „ta biedna Zosia”.

Z biegiem lat nasze relacje tylko się pogarszały. Mama nie rozumiała mojego buntu. Ja nie rozumiałam jej strachu przed biedą. Kiedy poszłam na studia do Warszawy, wynajęłam pokój z trzema innymi dziewczynami. Każda z nich miała swoje problemy, ale żadna nie musiała tłumaczyć się z każdej wydanej złotówki.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama:

– Zosiu, musisz wrócić do domu. Tata jest w szpitalu.

Wróciłam bez wahania. W domu nic się nie zmieniło – stare meble, zapach gotowanej kaszy i mama z wiecznie spiętym czołem.

– Nie mamy pieniędzy na leki – powiedziała cicho.

Oddałam jej wszystkie oszczędności z pracy dorywczej. Patrzyła na mnie długo, jakby chciała coś powiedzieć, ale tylko skinęła głową.

Po śmierci taty zostałyśmy same. Mama zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. Ja próbowałam ją zrozumieć, ale nie potrafiłam wybaczyć jej tych wszystkich lat wyrzeczeń i braku czułości.

Kiedy dostałam pierwszą „prawdziwą” pracę w biurze rachunkowym, postanowiłam zrobić coś dla siebie – kupiłam sobie nową sukienkę. Drogą, piękną, taką jaką zawsze chciałam mieć jako dziecko. Mama zobaczyła ją przypadkiem podczas mojej wizyty:

– Ile dałaś za tę sukienkę? – zapytała z wyrzutem.

– To nie ważne, mamo – odpowiedziałam spokojnie. – Ważne, że czuję się w niej dobrze.

Patrzyła na mnie długo, a potem odwróciła wzrok.

Dziś mam trzydzieści dwa lata. Pracuję, wynajmuję mieszkanie w Krakowie. Czasem łapię się na tym, że stoję w sklepie i liczę każdy grosz tak jak ona. Boję się wydawać pieniądze na przyjemności. Boję się być jak ona… ale też boję się być inna.

Często wracam myślami do tamtych lat i pytam siebie: czy warto było? Czy bezpieczeństwo finansowe jest ważniejsze niż poczucie bycia kochaną? Czy potrafię jej wybaczyć?

Może nigdy nie znajdę odpowiedzi na te pytania. Ale jedno wiem na pewno: nie chcę, żeby moje dzieci czuły się tak samo niewidzialne jak ja kiedyś.

A Wy? Czy potrafilibyście wybaczyć rodzicowi życie w ciągłym strachu przed biedą? Czy można odzyskać dzieciństwo utracone przez cudze lęki?