„Moja córka zawsze mówiła, że nie chce mieć dzieci. Teraz błaga mnie o pomoc, a ja nie wiem, czy dam radę…”
– Mamo, ja nie dam rady… – głos Kasi drżał, a jej oczy były czerwone od płaczu. Stała w progu mojego mieszkania z maleńką Zosią na rękach. Była środa, godzina 22:30. W telewizji leciały wiadomości, a ja właśnie parzyłam sobie herbatę z melisą, licząc na spokojny wieczór. Zamiast tego poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła.
Przez całe życie słyszałam od Kasi jedno: „Nie chcę mieć dzieci. Nie nadaję się do tego. Chcę żyć po swojemu.” Była uparta, niezależna, zawsze miała swoje zdanie. Kiedy dwa lata temu powiedziała mi, że zamieszkała z Michałem, nie byłam zachwycona – on wydawał mi się zbyt lekkomyślny. Ale nie wtrącałam się. Chciałam być tą matką, która wspiera, nie ocenia.
A potem zadzwoniła do mnie pewnego marcowego popołudnia: „Mamo… jestem w ciąży.” Pamiętam ciszę, która zapadła po tych słowach. Próbowałam ją pocieszyć, ale czułam, że to nie jest dobra wiadomość – przynajmniej nie dla niej.
Kasia przez całą ciążę była spięta. Unikała rozmów o dziecku, nie chciała kompletować wyprawki. Michał coraz częściej znikał na całe wieczory. Ja próbowałam być blisko, ale ona mnie odpychała.
A teraz stała przede mną z niemowlęciem i rozpaczą w oczach.
– Proszę… możesz ją wziąć na noc? Ja muszę się przespać… – wyszeptała.
Wzięłam Zosię na ręce. Była taka maleńka, pachniała mlekiem i czymś jeszcze – czymś nowym, nieznanym. Kasia usiadła na kanapie i zaczęła płakać bezgłośnie. Usiadłam obok niej.
– Kasiu… co się dzieje? – spytałam cicho.
– Ja… ja nie wiem, czy ją kocham. Nie czuję nic oprócz zmęczenia i strachu. Michał… on prawie nie wraca do domu. Wszystko jest na mojej głowie. Ja nie chciałam tego dziecka! – wybuchnęła.
Poczułam ukłucie w sercu. Przypomniałam sobie swoje początki jako matka – samotność, strach przed każdym nowym dniem. Ale wtedy miałam wsparcie mojej mamy i taty. Kasia była sama.
Przez następne tygodnie Kasia coraz częściej zostawiała Zosię u mnie. Tłumaczyła się zmęczeniem, bólem głowy, czasem nawet musiała „coś załatwić”. Michał pojawiał się rzadko i był coraz bardziej obcy. Widziałam, jak Kasia gaśnie w oczach – przestała dbać o siebie, zamknęła się w sobie.
Pewnego dnia przyszła do mnie z walizką.
– Mamo… Michał mnie zostawił. Powiedział, że nie tak wyobrażał sobie życie z dzieckiem. Nie mam siły walczyć… Mogę zostać u ciebie?
Przytuliłam ją mocno. Czułam jej drżenie i bezradność.
– Zawsze możesz zostać. Ale musisz poszukać pomocy… To wygląda na depresję poporodową.
Kasia spojrzała na mnie z wyrzutem:
– Myślisz, że jestem złą matką?
– Nie! Myślę, że jesteś zmęczona i potrzebujesz wsparcia. Każdy może się załamać…
Zgodziła się pójść do psychologa dopiero po kilku tygodniach. W tym czasie to ja byłam dla Zosi wszystkim – karmiłam ją butelką, przewijałam, tuliłam do snu. Czułam się jakbym cofnęła się o trzydzieści lat.
Ale byłam też zmęczona. Miałam swoje lata, swoje zdrowotne ograniczenia. Często budziłam się w nocy zlękniona: „Co jeśli coś mi się stanie? Co będzie z Zosią? Co będzie z Kasią?”
Kasia powoli wracała do siebie dzięki terapii i lekom. Ale relacja z córką była napięta jak nigdy wcześniej. Czułam żal – do Michała za jego tchórzostwo, do siebie za to, że nie umiałam lepiej przygotować Kasi do życia.
Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem przy stole kuchennym.
– Mamo… przepraszam cię za wszystko. Za to, że byłam taka uparta i zamknięta na twoją pomoc. Za to, że teraz wszystko jest na twojej głowie…
– Kochanie… ja też przepraszam. Może powinnam była bardziej cię wspierać wcześniej? Może za bardzo chciałam być „nowoczesną” matką i nie zauważyłam twojego zagubienia?
Zosia spała w pokoju obok. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy.
– Boję się, że nigdy nie będę dobrą matką – wyszeptała Kasia.
– Każda z nas się tego boi… Ale najważniejsze to prosić o pomoc i przyjmować ją bez wstydu.
Czas mijał powoli. Kasia zaczęła coraz częściej zajmować się Zosią sama – przewijać ją, karmić, wychodzić na spacery. Widziałam jej małe zwycięstwa: pierwszy uśmiech Zosi skierowany do niej, pierwsze „mama”.
Ale ja czułam coraz większe zmęczenie i lęk o przyszłość.
Czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy dam radę być wsparciem dla Kasi i Zosi? Czy moje siły wystarczą? Czy można być dobrą matką dla własnego dziecka i jednocześnie babcią dla wnuczki w tak trudnych okolicznościach?
Może wy też macie podobne doświadczenia? Jak poradziłyście sobie z własnymi ograniczeniami i lękami? Czy można nauczyć się być matką od nowa – dla swojego dorosłego dziecka?