Moja córka porównuje mnie do teściów – czy naprawdę jestem gorszą matką?
— Mamo, nie rozumiesz, jak trudno jest nam teraz! — głos Marty drżał, a w jej oczach widziałam gniew i rozczarowanie. — Teściowie kupili nam nową lodówkę, a ty nawet nie zapytałaś, czy czegoś potrzebujemy.
Zamarłam. Stałam w kuchni, ściskając kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. W głowie dudniło mi jedno pytanie: „Czy naprawdę jestem tak złą matką?”
Marta była moim cudem. Urodziłam ją w wieku czterdziestu dwóch lat, po latach bezowocnych prób, łez i wizyt u lekarzy. Kiedy w końcu pojawiła się na świecie, przysięgłam sobie, że zrobię wszystko, by była szczęśliwa. Ale szczęście okazało się czymś innym, niż sobie wyobrażałam.
Mój mąż zmarł nagle, gdy Marta miała dwanaście lat. Zostałyśmy same. Pracowałam w bibliotece miejskiej, zarabiałam skromnie, ale zawsze starałam się zapewnić córce wszystko, co mogłam. Nie było nas stać na zagraniczne wakacje czy markowe ubrania, ale nigdy nie brakowało jej ciepła i wsparcia. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Kiedy Marta poznała Pawła na studiach, byłam szczęśliwa. Widziałam, jak rozkwita przy nim. Paweł pochodził z zamożnej rodziny – jego rodzice prowadzili dobrze prosperującą firmę budowlaną pod Warszawą. Na ich ślubie czułam się trochę nieswojo wśród eleganckich gości i rozmów o inwestycjach, ale tłumaczyłam sobie, że najważniejsze jest szczęście Marty.
Po ślubie zamieszkali w nowym mieszkaniu – prezent od teściów. Ja odwiedzałam ich raz na jakiś czas, zawsze z domowym ciastem i słoikami ogórków. Czułam się trochę jak relikt przeszłości – starsza pani z prowincji wśród nowoczesnych mebli i designerskich lamp.
Z czasem zaczęły pojawiać się drobne uwagi. Najpierw Marta wspomniała mimochodem:
— Mama Pawła kupiła nam ekspres do kawy. Wiesz, taki porządny, bo ten nasz był już stary.
Potem coraz częściej słyszałam o prezentach: nowy samochód, wakacje nad morzem, nawet opłacone przedszkole dla wnuczki. Słuchałam tego wszystkiego z rosnącym poczuciem winy i bezsilności.
Pewnego dnia Marta zadzwoniła do mnie wieczorem.
— Mamo, mogłabyś pożyczyć nam trochę pieniędzy? Paweł stracił na chwilę pracę i mamy ciężki miesiąc.
Serce mi się ścisnęło. Moja emerytura ledwo starczała na rachunki i leki. Przeprosiłam ją drżącym głosem i obiecałam upiec jej ulubione ciasto na pocieszenie. W słuchawce usłyszałam tylko ciężkie westchnienie.
Od tamtej pory coś się zmieniło. Marta stała się chłodniejsza. Rzadziej dzwoniła, a kiedy już rozmawiałyśmy, temat pieniędzy wracał jak bumerang.
— Mamo, nie rozumiesz… — powtarzała coraz częściej. — Wszyscy wokół mają wsparcie rodziców. My też chcielibyśmy poczuć się bezpiecznie.
Czułam się coraz bardziej winna. Zaczęłam przeliczać każdy grosz, odkładać na boku drobne kwoty – może uda mi się coś uzbierać dla Marty? Ale potem przychodziły rachunki za prąd albo niespodziewany wydatek na lekarstwa i znów zostawałam z niczym.
Pewnego popołudnia odwiedziłam Martę bez zapowiedzi. Chciałam zobaczyć wnuczkę i porozmawiać szczerze z córką. Zastałam ją w kuchni – siedziała przy stole z głową opartą na dłoniach.
— Cześć, kochanie — zaczęłam niepewnie.
— Mamo… — spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem. — Przepraszam za ostatnie rozmowy. Po prostu… czuję się gorsza od innych. Wszyscy mają wsparcie rodziców, a ja muszę ciągle prosić teściów o pomoc.
Usiadłam obok niej i ujęłam jej dłoń.
— Marto, wiem, że nie mogę dać ci tyle pieniędzy co oni… Ale dałam ci wszystko inne: miłość, czas, troskę. Czy to naprawdę nic nie znaczy?
Marta milczała przez dłuższą chwilę.
— To nie tak… Po prostu czasem chciałabym poczuć się ważna także dla ciebie — wyszeptała.
Zabolało mnie to bardziej niż wszystkie wcześniejsze słowa. Czy naprawdę moja miłość była niewystarczająca? Czy pieniądze stały się miarą wartości matki?
Wróciłam do domu ze ściśniętym sercem. Całą noc przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, gdzie popełniłam błąd. Czy powinnam była bardziej walczyć o lepszą pracę? Oszczędzać każdy grosz? A może to świat się zmienił i teraz liczy się tylko to, co materialne?
Kilka dni później zadzwoniła do mnie sąsiadka – pani Zofia.
— Pani Haniu, widziałam pani córkę w sklepie. Wyglądała na bardzo smutną…
Opowiedziałam jej o naszej rozmowie i o tym, jak bardzo boli mnie ta sytuacja.
— Wie pani co? — powiedziała pani Zofia. — Moja córka też ciągle porównuje mnie do innych matek. Ale ja wiem jedno: dzieci zapominają o tym, co dostają za darmo. Najważniejsze to być obecnym w ich życiu.
Te słowa dały mi trochę otuchy. Postanowiłam napisać do Marty list – prawdziwy list na papierze, jak dawniej. Opisałam w nim wszystko: moją miłość do niej, strach o przyszłość i żal, że nie mogę jej pomóc finansowo tak jak by chciała.
Odpisała po tygodniu:
„Mamo,
Dziękuję za Twój list. Przepraszam za wszystko, co powiedziałam w złości. Wiem, że dałaś mi najwięcej jak mogłaś – siebie samą. Chciałabym częściej Cię widywać i po prostu być razem.
Marta”
Czy to koniec naszych problemów? Nie wiem. Ale wiem jedno: miłość matki nie mierzy się pieniędzmi ani prezentami. Czasem wystarczy obecność i szczera rozmowa.
Czy naprawdę musimy porównywać się do innych? Czy warto zapominać o tym, co najważniejsze – o bliskości?