Moja córka oddala się ode mnie po ślubie. Czy można jeszcze odbudować więź matki z dzieckiem?

— Zuzanno, czy ty mnie w ogóle jeszcze słyszysz? — mój głos drżał, gdy patrzyłam na jej zamkniętą twarz. Siedziała przy stole w naszym dawnym salonie, ale była jakby za szybą, nieosiągalna.

— Mamo, proszę cię, nie zaczynaj znowu — odpowiedziała cicho, nie podnosząc wzroku znad telefonu. — Przecież mówiłam, że nie mam teraz czasu.

To był kolejny raz, kiedy próbowałam się do niej zbliżyć. Kiedyś rozmawiałyśmy godzinami — o wszystkim i o niczym. Teraz każda moja próba kończyła się fiaskiem. Odkąd wyszła za Michała, coś się zmieniło. Nie była już tą samą Zuzą, która przybiegała do mnie z każdym problemem. Zamiast tego widziałam kobietę zamkniętą w sobie, nieufną, jakby bała się własnych uczuć.

Pamiętam dzień jej ślubu. Stałam wtedy na progu kościoła i patrzyłam, jak idzie do ołtarza. Była piękna, szczęśliwa — tak mi się wtedy wydawało. Michał wydawał się dobrym człowiekiem: uprzejmy, ułożony, z dobrą pracą w urzędzie miasta. Ale już wtedy coś mnie niepokoiło. Jego spojrzenie było chłodne, a uśmiech jakby wymuszony. Próbowałam to zignorować, tłumacząc sobie, że to tylko stres.

Po ślubie wszystko zaczęło się zmieniać. Najpierw Zuzanna rzadziej dzwoniła. Potem przestała przyjeżdżać na niedzielne obiady. Gdy pytałam, zawsze miała wymówkę: praca, remont mieszkania, zmęczenie. Próbowałam się nie narzucać, ale serce matki czuje więcej niż oczy widzą.

Pewnego dnia zadzwoniłam do niej wieczorem.

— Zuziu, wszystko w porządku? Dawno cię nie było…

— Mamo, naprawdę nie mam teraz czasu. Michał nie lubi, kiedy rozmawiam przez telefon wieczorami — usłyszałam w słuchawce.

Zamarłam. Co to znaczy „nie lubi”? Przecież zawsze rozmawiałyśmy wieczorami! Odłożyłam słuchawkę z ciężkim sercem. Od tamtej pory zaczęłam baczniej przyglądać się temu, co dzieje się z moją córką.

Zaczęły do mnie docierać plotki od sąsiadek: że Michał jest bardzo wymagający, że Zuzanna prawie nie wychodzi z domu bez niego. Że nawet na zakupy chodzi sama rzadko. Kiedy próbowałam z nią o tym porozmawiać, zamykała się w sobie jeszcze bardziej.

— Mamo, przesadzasz! Michał po prostu dba o mnie. Chce wiedzieć, gdzie jestem i czy nic mi nie grozi — tłumaczyła mi pewnego dnia.

— Ale Zuziu… przecież zawsze byłaś taka niezależna! — próbowałam przekonać ją do rozmowy.

— Czasy się zmieniły — odpowiedziała krótko i wyszła z kuchni.

Czułam się coraz bardziej bezradna. Zaczęłam analizować każdy nasz dawny konflikt, każde słowo wypowiedziane w gniewie. Czy to ja ją do siebie zraziłam? Czy może Michał rzeczywiście ma na nią taki wpływ?

Pewnego popołudnia postanowiłam pojechać do nich bez zapowiedzi. Drzwi otworzył mi Michał.

— Dzień dobry pani Mario — powiedział chłodno. — Zuzanna jest zajęta.

— Chciałam tylko chwilę porozmawiać… — zaczęłam niepewnie.

— Proszę zadzwonić następnym razem — uciął i zamknął drzwi niemal przed moim nosem.

Stałam na klatce schodowej jak zbity pies. Łzy napłynęły mi do oczu. Wróciłam do domu i przez kilka dni nie mogłam dojść do siebie. Zaczęłam mieć koszmary: śniło mi się, że Zuzanna woła mnie o pomoc, ale ja nie mogę jej dosięgnąć.

Wkrótce potem dostałam wiadomość od jej dawnej przyjaciółki, Kasi:

„Pani Mario, czy wszystko u Zuzanny w porządku? Próbuję się z nią skontaktować od miesięcy i nic…”

Odpisałam jej szczerze: „Nie wiem już sama…”

Zaczęłam szukać pomocy u psychologa. Usłyszałam tam słowa, które mną wstrząsnęły:

— Czasem partnerzy próbują odizolować bliską osobę od rodziny i przyjaciół. To może być sygnał ostrzegawczy.

Wróciłam do domu z głową pełną myśli. Czy naprawdę mogłam coś przeoczyć? Czy Michał powoli przejmował kontrolę nad moją córką?

Zaczęłam pisać listy do Zuzanny. Pisałam o wszystkim: o tym, jak bardzo za nią tęsknię, jak bardzo ją kocham i że zawsze będę na nią czekać. Nie dostawałam odpowiedzi.

W Wigilię postanowiłam spróbować ostatni raz. Pojechałam pod ich blok z prezentem i opłatkiem. Stałam pod drzwiami dłuższą chwilę, zanim ktoś otworzył. To była ona — moja córka, ale jakby cień dawnej Zuzanny.

— Mamo… co ty tu robisz? — zapytała cicho.

— Przyniosłam ci opłatek… Chciałam tylko zobaczyć twoje oczy — odpowiedziałam łamiącym się głosem.

Zuzanna spojrzała na mnie długo i nagle łzy napłynęły jej do oczu.

— Mamo… ja już nie wiem kim jestem… — wyszeptała i wtuliła się we mnie jak małe dziecko.

Wtedy zrozumiałam: ona naprawdę potrzebuje pomocy, ale boi się poprosić o wsparcie. Michał pojawił się w drzwiach i spojrzał na nas zimno.

— Zuzanna! Wracaj do środka — powiedział stanowczo.

Zuzanna otarła łzy i posłusznie weszła do mieszkania. Ja zostałam na korytarzu z opłatkiem w ręku i sercem pękającym na pół.

Od tamtej pory minęły miesiące. Nadal piszę listy i czekam na znak od córki. Czasem myślę: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy matka naprawdę może stracić kontakt z własnym dzieckiem przez jednego człowieka?

Może ktoś z was miał podobne doświadczenia? Jak długo można walczyć o bliską osobę zanim trzeba odpuścić? Czy jest jeszcze nadzieja na odbudowanie tej więzi?