„Mój syn, moje lustro: Jak późne macierzyństwo zmieniło nasze życie na zawsze”
— Mamo, gdzie są moje buty? — krzyknął Bartek z przedpokoju, trzaskając drzwiami szafy tak mocno, że aż podskoczyłam na krześle.
Znowu. Znowu ten sam poranek, ten sam chaos. Odkąd Bartek skończył siedemnaście lat, wszystko w naszym domu stało się głośniejsze, bardziej nerwowe. A może to ja się zmieniłam? Może to ja, Małgorzata, matka po czterdziestce, nie potrafię już nadążyć za własnym dzieckiem?
— Są tam, gdzie je zostawiłeś! — odpowiedziałam, starając się ukryć irytację. Ale on już mnie nie słuchał. Wyszedł z domu bez pożegnania, zostawiając za sobą zapach perfum i niedopitą kawę na stole.
Kiedyś wyobrażałam sobie macierzyństwo zupełnie inaczej. Przez lata próbowałam zajść w ciążę. Lekarze, badania, łzy w poduszkę. W końcu, kiedy już pogodziłam się z myślą, że nigdy nie będę mamą, los postanowił mnie zaskoczyć. Bartek był cudem. Naszym cudem. Moim i Andrzeja.
Pamiętam dzień, w którym przyniosłam go do domu. Andrzej płakał ze wzruszenia, a ja nie mogłam uwierzyć, że to dziecko jest naprawdę moje. Przysięgłam sobie wtedy, że dam mu wszystko, czego zapragnie. Że nigdy nie pozwolę mu poczuć się samotnym czy odrzuconym.
I tak właśnie zrobiłam. Każde jego życzenie było dla mnie rozkazem. Chciał nową konsolę? Dostał ją na urodziny. Marzył o wyjeździe na obóz językowy do Londynu? Zaciągnęliśmy kredyt, żeby mógł pojechać. Kiedy miał gorączkę, spałam przy jego łóżku całą noc, trzymając go za rękę.
Andrzej czasem próbował mnie powstrzymać.
— Małgosiu, nie możesz mu na wszystko pozwalać — mówił cicho wieczorami, kiedy Bartek już spał.
— On jest naszym jedynym dzieckiem — odpowiadałam szeptem. — Nie rozumiesz?
Może rzeczywiście nie rozumiał. Może tylko ja czułam ten ciężar lat bezdzietności i tę rozpaczliwą potrzebę wynagrodzenia Bartkowi wszystkiego, czego sama nie miałam.
Bartek rósł i coraz częściej widziałam w nim siebie — upartego, ambitnego, ale też coraz bardziej roszczeniowego chłopca. Kiedy miał dziesięć lat i przyszedł do mnie z płaczem, bo kolega nie chciał się z nim bawić, natychmiast zadzwoniłam do mamy tego chłopca i poprosiłam o rozmowę. Chciałam chronić Bartka przed całym światem.
Dziś wiem, że to był błąd.
Teraz Bartek ma osiemnaście lat i coraz częściej patrzę na niego z lękiem. Jest inteligentny, przystojny i… zupełnie nieprzystosowany do życia. Nie potrafi zrobić sobie kanapki, nie wie jak zapłacić rachunek przez internet, a kiedy proszę go o pomoc przy obiedzie, przewraca oczami i mówi:
— Mamo, przecież od tego jesteś.
Wczoraj doszło do kłótni. Andrzej wrócił z pracy zmęczony i poprosił Bartka o wyniesienie śmieci.
— Ja? Dlaczego zawsze ja? — Bartek rzucił pilotem od telewizora na kanapę i spojrzał na nas z wyrzutem.
— Bo jesteś częścią tej rodziny — odpowiedział Andrzej spokojnie.
— To może znajdźcie sobie drugie dziecko! — krzyknął Bartek i wybiegł z domu.
Siedzieliśmy z Andrzejem w ciszy przez długie minuty. W końcu spojrzał na mnie smutno.
— To nasza wina — powiedział cicho. — Rozpieściliśmy go.
Nie odpowiedziałam. Łzy napływały mi do oczu. Wiedziałam, że ma rację.
Wieczorem Bartek wrócił jakby nigdy nic. Zjadł kolację w swoim pokoju i nawet nie podziękował. Leżałam w łóżku i myślałam o tym wszystkim, co zrobiłam źle. Czy naprawdę można kochać za bardzo? Czy można tak bardzo chcieć dać dziecku szczęście, że odbiera mu się szansę na dorosłość?
Dziś rano postanowiłam porozmawiać z Bartkiem szczerze.
— Synku — zaczęłam niepewnie — musimy pogadać.
Spojrzał na mnie znudzony znad telefonu.
— O czym?
— O tym, jak wygląda nasze życie. O tym, że musisz zacząć brać odpowiedzialność za siebie i za naszą rodzinę.
Wzruszył ramionami.
— Przecież wszystko jest okej.
— Nie jest okej — powiedziałam stanowczo. — Jesteś dorosły. Musisz nauczyć się samodzielności.
Bartek spojrzał na mnie jakby pierwszy raz widział własną matkę.
— Chcesz się mnie pozbyć? — zapytał cicho.
Zatkało mnie. Nie tego się spodziewałam.
— Nie chcę cię wyrzucać z domu — odpowiedziałam łamiącym się głosem. — Chcę tylko, żebyś był gotowy na życie bez nas.
Bartek milczał przez chwilę, potem wyszedł z pokoju bez słowa.
Zostałam sama ze swoimi myślami. Czy naprawdę można naprawić lata błędów jednym szczerym wyznaniem? Czy jeszcze mamy szansę być rodziną?
Czasem patrzę na Bartka i widzę w nim swoje własne lęki i pragnienia. Może dlatego tak trudno mi go puścić wolno?
Wieczorem usiadłam przy stole z Andrzejem.
— Musimy być konsekwentni — powiedział stanowczo. — Inaczej Bartek nigdy się nie zmieni.
Przytaknęłam ze łzami w oczach. Wiedziałam, że czeka nas długa droga.
Dziś patrzę na mojego syna i zastanawiam się: czy można kochać za bardzo? Czy da się naprawić błędy wychowawcze zanim będzie za późno? Co wy byście zrobili na moim miejscu?