Mój ojciec nie chce odejść na emeryturę. A ja nie wiem, czy jestem gotowy go zastąpić…

— Nie zamierzam jeszcze odchodzić, Michał. — Głos ojca był twardy jak stal, a jego wzrok wbijał się we mnie z drugiego końca kuchennego stołu. — Pracuję tu trzydzieści pięć lat. Nie pozwolę, żeby ktoś mi powiedział, kiedy mam skończyć.

Zamarłem z kubkiem kawy w dłoni. To miała być zwykła niedziela, a skończyło się na rozmowie, która rozdarła mnie na pół. Od kilku tygodni byłem nowym kierownikiem działu w naszej rodzinnej firmie budowlanej w Poznaniu. Ojciec — Andrzej — był moim zastępcą, choć wszyscy wiedzieli, że to on trzyma wszystko w garści. Ja miałem być świeżym powiewem, nową energią. Tak przynajmniej mówił prezes, a prywatnie mój wujek.

— Tato… — zacząłem niepewnie. — Przecież sam mówiłeś, że chciałbyś mieć więcej czasu dla siebie. Dla mamy. Na ryby…

— Mówiłem — przerwał mi ostro. — Ale nie teraz. Nie wtedy, kiedy wszystko się wali.

Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Firma rzeczywiście miała problemy — inflacja, coraz mniej zleceń, ludzie odchodzili do konkurencji. Ale czy to znaczyło, że ojciec miał pracować do śmierci?

— Michał, ty tego nie rozumiesz — odezwała się mama z kąta kuchni, ścierając ręce o fartuch. — Twój tata nie umie inaczej żyć.

Wyszedłem na balkon, żeby ochłonąć. W głowie kłębiły mi się myśli: czy naprawdę jestem gotowy przejąć stery? Czy ojciec kiedykolwiek mi na to pozwoli? Czy to ja jestem problemem?

Tydzień później w pracy atmosfera była gęsta jak śmietana. Ojciec chodził naburmuszony, rzucał uwagi pod nosem:

— Kiedyś to się robiło inaczej…

— Za moich czasów nie było takich problemów…

Ludzie patrzyli na mnie z politowaniem albo współczuciem. W końcu zebrałem się na odwagę i zaprosiłem ojca do mojego gabinetu.

— Tato, musimy pogadać — powiedziałem stanowczo.

Usiadł naprzeciwko mnie, skrzyżował ramiona.

— Słucham.

— Wiem, że to dla ciebie trudne. Ale musisz mi zaufać. Chcę spróbować nowych rozwiązań. Potrzebuję twojego wsparcia, ale nie możesz ciągle podważać moich decyzji przy ludziach.

Przez chwilę milczał. Widziałem, jak walczy ze sobą.

— Michał… Ja całe życie budowałem tę firmę. Ty jesteś moim synem, ale…

— Ale co?

— Boję się, że sobie nie poradzisz.

Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego. Przez lata starałem się udowodnić ojcu, że jestem czegoś wart. Teraz miałem szansę — i on mi jej nie dawał.

Wyszedłem z gabinetu i trzasnąłem drzwiami. Przez kolejne dni unikaliśmy się jak ognia. W domu panowała cisza, mama chodziła przygnębiona.

Pewnego wieczoru usłyszałem ich rozmowę przez uchylone drzwi sypialni:

— Andrzej, daj mu szansę. On też chce dobrze.

— On nie rozumie, co znaczy odpowiedzialność…

— A ty rozumiesz, co znaczy być ojcem?

Te słowa utkwiły mi w głowie na długo.

W pracy sytuacja pogarszała się z dnia na dzień. Jeden z naszych największych klientów zerwał umowę. Musiałem podjąć decyzję o zwolnieniach. Ojciec patrzył na mnie z wyrzutem:

— Gdybyś mnie posłuchał…

— Może gdybyś mi zaufał…

W końcu wybuchliśmy obaj jednocześnie:

— To wszystko twoja wina!

Po tej kłótni przez tydzień nie rozmawialiśmy wcale.

Pewnej nocy zadzwoniła mama:

— Michał, tata miał zawał.

Świat mi się zawalił. W szpitalu zobaczyłem go słabego, podłączonego do kroplówek. Po raz pierwszy w życiu wyglądał na starego człowieka.

Usiadłem przy jego łóżku i ścisnąłem mu dłoń.

— Przepraszam, tato…

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

— Ja też przepraszam, synu. Chciałem cię chronić…

Wtedy zrozumiałem: cały ten konflikt nie był o firmę czy władzę. Chodziło o strach — jego przed utratą sensu życia i mój przed niespełnieniem oczekiwań.

Ojciec wrócił do domu po miesiącu rehabilitacji. Firma przetrwała kryzys — dzięki temu, że zaczęliśmy ze sobą rozmawiać i dzielić się odpowiedzialnością.

Dziś wiem jedno: żadne stanowisko nie jest warte rodziny. Ale czy potrafimy wybaczyć sobie nawzajem to wszystko, co powiedzieliśmy w gniewie?

Czy naprawdę można być dobrym synem i dobrym szefem jednocześnie?