Mój dorosły syn wrócił do domu po rozwodzie: czy można zbudować rodzinę od nowa, gdy wszystko się wali?
— Mamo, mogę zostać u ciebie na jakiś czas? — Franek stał w drzwiach z walizką, a jego oczy były czerwone od płaczu. W tej jednej chwili cały mój świat, który przez lata próbowałam poukładać, znów się rozpadł. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Przecież miał już swoje życie, żonę, mieszkanie na Mokotowie. A jednak znów był tu, w naszym małym mieszkaniu na Pradze, jakby czas się cofnął.
Wpuściłam go bez słowa. W kuchni, przy kubku herbaty, próbował mi opowiedzieć o tym, co się stało. — Anka powiedziała, że już mnie nie kocha. Że nie może patrzeć, jak ciągle pracuję, jak nie mamy dzieci… — głos mu się załamał. — Mamo, ja naprawdę próbowałem.
Pogłaskałam go po głowie, jak wtedy, gdy był mały i bał się burzy. Ale teraz był dorosłym mężczyzną, a ja czułam się bezradna. Przez lata byłam jego opoką — po tym, jak jego ojciec odszedł do innej kobiety, kiedy Franek miał zaledwie dwa lata. Przysięgłam sobie wtedy, że nigdy nie pozwolę mu poczuć się samotnym. I dotrzymałam słowa.
Franek zawsze był moim oczkiem w głowie. Kiedy dostał się na Politechnikę Warszawską, płakałam ze szczęścia. Potem poznał Ankę — piękną, pewną siebie dziewczynę z Wilanowa. Ich ślub był skromny, ale szczery. Pomagał mi finansowo, choć nigdy nie mówił o tym żonie. Czułam się dumna i trochę winna — czy to ja nauczyłam go ukrywać prawdę przed bliskimi?
Teraz jednak wszystko się zmieniło. Franek zamieszkał w moim dawnym pokoju, a ja znów spałam w salonie na rozkładanej kanapie. Na początku myślałam: „To tylko na chwilę”. Ale dni zamieniały się w tygodnie, tygodnie w miesiące. Wszędzie były jego rzeczy: buty pod stołem, brudne kubki na parapecie, papiery rozrzucone po kuchni. Mój uporządkowany świat zamienił się w chaos.
Zaczęły się kłótnie o drobiazgi. — Franek, ile razy mam ci mówić, żebyś nie zostawiał mokrych ręczników na łóżku? — wybuchłam pewnego wieczoru.
— Mamo, daj spokój! To tylko ręcznik! — odburknął i trzasnął drzwiami.
Czułam się jak intruz we własnym domu. Zaczęłam unikać powrotów z pracy. Siedziałam dłużej w sklepie spożywczym, rozmawiałam z sąsiadkami na klatce schodowej. Bałam się wejść do mieszkania i zobaczyć jego smutną twarz.
Pewnego dnia znalazłam w łazience list od Anki. „Franek, nie chcę cię ranić, ale muszę żyć swoim życiem. Proszę cię, nie szukaj mnie.” Przeczytałam go kilka razy i poczułam żal do niej — i do siebie. Czy to ja wychowałam syna na człowieka, który nie potrafi walczyć o swoje szczęście?
Zadzwoniła do mnie siostra, Basia:
— Iwona, musisz postawić granice. On jest dorosły! Nie możesz wiecznie go ratować.
— Ale to mój syn… — szepnęłam.
— Twój syn musi nauczyć się żyć sam.
Wieczorem usiadłam z Frankiem przy stole.
— Synku, kocham cię najbardziej na świecie. Ale musisz zacząć układać sobie życie na nowo. To mieszkanie jest za małe dla nas dwojga.
Patrzył na mnie długo.
— Mamo… boję się być sam.
— Ja też się boję — przyznałam cicho.
Od tamtej rozmowy coś się zmieniło. Franek zaczął wychodzić z domu częściej. Szukał pracy bliżej centrum, spotykał się ze starymi znajomymi ze studiów. Ja zaczęłam chodzić na spacery po parku Skaryszewskim i zapisałam się na jogę dla seniorów.
Ale wciąż czułam ciężar winy i żalu. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była być bardziej stanowcza? A może to właśnie przez moją nadopiekuńczość Franek nie potrafi poradzić sobie z dorosłym życiem?
Kilka tygodni później przyszedł do mnie z decyzją:
— Mamo, znalazłem kawalerkę na Ochocie. Wiem, że muszę spróbować sam.
Przytuliłam go mocno.
— Zawsze będziesz miał tu dom — powiedziałam przez łzy.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi, poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Zostałam sama w pustym mieszkaniu — tak jak wtedy, gdy jego ojciec odszedł. Ale tym razem wiedziałam, że to konieczne.
Czy można być dobrą matką i jednocześnie pozwolić dziecku odejść? Czy samotność jest ceną za miłość bez granic? Co wy byście zrobili na moim miejscu?