Miłość, która boli: Jak córka mojego partnera rozbiła nasz dom
— Znowu przyszła bez zapowiedzi! — krzyknęłam w myślach, słysząc trzask drzwi wejściowych. Mark spojrzał na mnie z wyrzutem, jakby chciał powiedzieć: „To przecież moja córka, co w tym złego?” Ale ja już czułam, jak narasta we mnie napięcie. Zosia weszła do salonu, rzuciła plecak na podłogę i bez słowa skierowała się do lodówki. Miała tylko siedemnaście lat, ale jej obecność potrafiła zmienić atmosferę w domu w ciągu kilku sekund.
— Cześć, tato — powiedziała chłodno, nie patrząc na mnie. — Masz coś do jedzenia?
Mark natychmiast podskoczył, jakby był na każde jej skinienie. — Oczywiście, kochanie. Chcesz kanapkę czy może coś ciepłego?
Patrzyłam na nich i czułam się jak intruz we własnym domu. Próbowałam się uśmiechnąć, ale Zosia nawet nie zwróciła na mnie uwagi. Od kiedy zamieszkałam z Markiem, nasza relacja była jak pole minowe. Każde jej przyjście oznaczało awanturę, ciche dni albo łzy w poduszkę.
Pamiętam pierwszy raz, kiedy Zosia została u nas na noc. Byłam pełna nadziei — chciałam być dla niej kimś bliskim, może nawet przyjaciółką. Upiekłam ciasto, przygotowałam jej pokój, kupiłam ulubione płatki śniadaniowe. Ale ona patrzyła na mnie z niechęcią i wyraźnym dystansem. W nocy słyszałam jej płacz przez ścianę. Mark poszedł ją pocieszyć, a ja leżałam sama w łóżku, czując się coraz bardziej zbędna.
Z czasem sytuacja tylko się pogarszała. Zosia zaczęła przychodzić coraz częściej — czasem bez zapowiedzi, czasem zostawała na kilka dni. Za każdym razem dom zamieniał się w pole bitwy. Mark stawał po jej stronie, a ja czułam się coraz bardziej osamotniona.
— Może powinnaś być dla niej milsza — powiedział mi kiedyś Mark po jednej z kłótni.
— Staram się! — odpowiedziałam z rozpaczą. — Ale ona mnie nie chce tutaj! Nie widzisz tego?
Mark wzruszył ramionami. — To trudny czas dla niej. Musisz być cierpliwa.
Ale ile można być cierpliwym? Ile razy można udawać, że nie widzi się pogardliwych spojrzeń i nie słyszy szeptanych za plecami obelg? Zosia potrafiła być okrutna. Raz podsłuchałam, jak rozmawiała przez telefon z matką:
— Ona jest okropna! Wpycha się wszędzie i myśli, że może zastąpić mamę. Nienawidzę jej!
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Próbowałam rozmawiać z Markiem o terapii rodzinnej, ale on tylko machał ręką.
— Przesadzasz. To tylko nastolatka.
Ale to nie była tylko nastolatka. To była dziewczyna, która rozbijała mój związek kawałek po kawałku.
Pewnego wieczoru wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle. W domu panowała cisza. Weszłam do kuchni i zobaczyłam Zosię siedzącą przy stole z łzami w oczach.
— Co się stało? — zapytałam ostrożnie.
Spojrzała na mnie z nienawiścią. — Nic cię to nie obchodzi!
Chciałam odejść, ale coś mnie powstrzymało.
— Zosiu… Ja naprawdę nie chcę cię zastępować. Chcę tylko, żebyśmy mogli żyć razem bez kłótni.
Zosia wybuchła płaczem.
— Ty nic nie rozumiesz! Tata był mój! Teraz wszystko się zmieniło! On już mnie nie kocha tak jak kiedyś!
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam w niej zagubione dziecko, które boi się utraty ojca. Ale zanim zdążyłam ją przytulić, wybiegła z kuchni i trzasnęła drzwiami swojego pokoju.
Wieczorem Mark wrócił do domu i od razu poszedł do Zosi. Siedziałam sama w salonie i czułam się jak cień we własnym życiu. Kiedy w końcu wyszedł od niej, spojrzał na mnie z wyrzutem.
— Co jej powiedziałaś?
— Nic złego — odpowiedziałam cicho. — Po prostu próbowałam z nią porozmawiać.
— Może lepiej zostaw to mnie — rzucił chłodno.
Od tamtej pory zaczęliśmy się oddalać od siebie coraz bardziej. Mark coraz częściej spędzał czas z Zosią, a ja czułam się coraz bardziej zbędna. Przestałam gotować wspólne obiady, przestałam pytać o ich plany. Zaczęłam wychodzić z domu coraz częściej — najpierw na krótkie spacery, potem na całe wieczory.
Pewnej nocy wróciłam późno i zobaczyłam Marka siedzącego samemu w kuchni.
— Musimy porozmawiać — powiedział bez emocji.
Usiadłam naprzeciwko niego i poczułam zimny dreszcz na plecach.
— Nie wiem już, co robić — zaczął. — Kocham cię, ale nie mogę patrzeć, jak cierpi moja córka.
Zacisnęłam pięści pod stołem.
— A ja? Ja też cierpię! Próbuję tu być dla was obu, ale czuję się jak wróg numer jeden!
Mark spuścił wzrok.
— Może potrzebujemy przerwy…
Te słowa spadły na mnie jak grom z jasnego nieba. Przerwa? Po tylu latach walki o naszą rodzinę?
Spakowałam walizkę tej samej nocy. Kiedy wychodziłam z domu, Zosia stała w drzwiach swojego pokoju i patrzyła na mnie bez słowa. W jej oczach zobaczyłam ulgę zmieszaną ze smutkiem.
Teraz mieszkam sama w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Często zastanawiam się, czy mogłam zrobić coś inaczej. Czy mogłam być bardziej wyrozumiała? Czy to ja byłam problemem? A może po prostu nie da się zbudować szczęścia na cudzych ruinach?
Czasem pytam siebie: czy warto było walczyć o miłość za wszelką cenę? Czy można naprawdę stworzyć rodzinę tam, gdzie tyle bólu i żalu? Może są rzeczy, których nigdy nie da się naprawić…