Między siostrami i synami: Historia rodzinnej rywalizacji, która nie zna końca
— Michał dostał piątkę z matematyki! — krzyknęła Kasia przez telefon, zanim jeszcze zdążyłam powiedzieć „cześć”. W jej głosie słyszałam dumę, ale i coś jeszcze — tę nutę napięcia, która zawsze pojawiała się, gdy rozmowa schodziła na temat dzieci. Odetchnęłam cicho, bo wiedziałam, co będzie dalej.
— A Jackson? — spytała niby od niechcenia, choć doskonale wiedziała, że Sara nie chwaliła się ostatnio żadnymi sukcesami syna. — U niego wszystko w porządku? — dodała z przesadną troską.
Zanim odpowiedziałam, przez głowę przemknęły mi obrazy z dzieciństwa moich córek. Kasia zawsze była tą, która musiała walczyć o wszystko: o uwagę nauczycieli, o przyjaźnie, nawet o moją miłość. Sara natomiast przechodziła przez życie lekko, jakby wszystko przychodziło jej bez wysiłku. Nigdy nie były sobie bliskie, ale też nie kłóciły się otwarcie. Ich relacja była jak cichy front — żadnych wybuchów, tylko nieustanne napięcie.
Teraz ta rywalizacja przeniosła się na ich synów. Michał i Jacek — bo tak naprawdę nazywa się syn Sary — mieli zaledwie rok różnicy. Kiedy byli mali, bawiły się razem podczas rodzinnych spotkań, ale od kiedy poszli do szkoły, Kasia zaczęła porównywać ich osiągnięcia. Najpierw były to oceny, potem sukcesy sportowe, a ostatnio nawet to, kto pierwszy nauczył się jeździć na rowerze bez bocznych kółek.
— Mamo, czy ty widziałaś, jak Michał gra w piłkę? Trener mówił, że ma talent! — Kasia nie dawała za wygraną.
— Tak, widziałam. Jest naprawdę dobry — odpowiedziałam zgodnie z prawdą, choć wiedziałam, że zaraz usłyszę kolejne porównanie.
— A Jacek? On chyba woli komputer? — dopytywała z udawaną obojętnością.
Czułam się jak sędzia na meczu, w którym nie chciałam brać udziału. Zawsze starałam się być sprawiedliwa wobec obu córek, ale im były starsze, tym trudniej było zachować równowagę. Sara rzadko mówiła o Jacku. Była bardziej powściągliwa, nie lubiła się chwalić. Czasem miałam wrażenie, że unika rozmów o dzieciach właśnie po to, by nie dawać Kasi kolejnych powodów do rywalizacji.
Pewnego dnia zaprosiłam obie córki na obiad. Chciałam spróbować naprawić ich relację. Przy stole atmosfera była napięta. Michał i Jacek siedzieli naprzeciwko siebie i milczeli. Kasia co chwilę zerkała na syna z dumą i lekkim niepokojem.
— Jacek, słyszałam, że bierzesz udział w konkursie informatycznym — zagadnęłam.
— Tak, ale to nic wielkiego — odpowiedział cicho chłopak.
— Michał też bierze udział w konkursie matematycznym — wtrąciła natychmiast Kasia.
Sara spojrzała na siostrę z chłodnym uśmiechem.
— Każdy ma swoje talenty — powiedziała spokojnie. — Nie musimy wszystkiego porównywać.
Kasia zacisnęła usta. Wiedziałam, że dla niej to nie jest takie proste. Przez całe życie czuła się gorsza od Sary. Teraz próbowała udowodnić sobie i całemu światu, że jej syn jest lepszy od Jacka.
Po obiedzie usiadłam z Kasią w kuchni. Była spięta i rozdrażniona.
— Mamo, dlaczego ona zawsze musi być taka wyniosła? — spytała nagle. — Nigdy mnie nie doceniała. Nawet teraz… Nawet teraz jej syn musi być lepszy!
Złapałam ją za rękę.
— Kasiu, nikt tu nie jest lepszy ani gorszy. Każde dziecko jest inne. Ty też jesteś wyjątkowa — powiedziałam cicho.
W jej oczach pojawiły się łzy.
— Ale ja chcę być wreszcie doceniona! Chcę, żebyś była ze mnie dumna! — wyszeptała.
Serce mi pękało. Zrozumiałam wtedy, że ta rywalizacja to nie tylko kwestia charakterów czy dzieci. To była walka o miłość i uznanie — moją miłość i uznanie.
Kilka dni później zadzwoniła do mnie Sara.
— Mamo… Czy ty widzisz, co się dzieje? Kasia ciągle mnie prowokuje. Ja już nie mam siły… Jacek też to widzi. Ostatnio powiedział mi: „Mamo, dlaczego ciocia Kasia mnie nie lubi?”
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Przecież Kasia kocha swojego siostrzeńca na swój sposób. Ale jej potrzeba rywalizacji przesłania wszystko inne.
Wieczorem długo rozmyślałam nad tym wszystkim. Czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy powinnam bardziej wspierać Kasię w dzieciństwie? Czy mogłam lepiej przygotować je do życia razem?
Następnego dnia zadzwoniłam do obu córek i poprosiłam o wspólne spotkanie. Tym razem bez dzieci.
— Dziewczyny… — zaczęłam drżącym głosem. — Nie chcę już więcej patrzeć na to, jak się ranimy nawzajem. Jesteście moimi córkami i kocham was jednakowo. Ale ta rywalizacja niszczy naszą rodzinę. Proszę was… spróbujcie spojrzeć na siebie inaczej. Każda z was jest wyjątkowa i każda ma prawo do szczęścia.
Kasia spuściła wzrok. Sara milczała przez chwilę, po czym powiedziała:
— Może powinniśmy spróbować terapii rodzinnej?
Kasia wzruszyła ramionami.
— Nie wiem… Może masz rację…
Wtedy po raz pierwszy od dawna poczułam nadzieję. Może jeszcze nie wszystko stracone?
Czasem zastanawiam się: czy można naprawić to, co przez lata było budowane na zazdrości i poczuciu niższości? Czy nasze dzieci będą potrafiły wyjść poza tę spiralę porównań? Co wy byście zrobili na moim miejscu?