Między miłością a rozczarowaniem: Historia matki, która nie poznaje własnej rodziny
— Znowu siedzisz przed tym komputerem, Michał? — zapytałam, ledwo powstrzymując drżenie głosu. W kuchni pachniało świeżo zaparzoną kawą, ale atmosfera była ciężka jak nigdy. Michał nawet nie podniósł wzroku znad ekranu. — Szukam pracy, mamo — odpowiedział cicho, jakby sam nie wierzył w to, co mówi.
Od ośmiu miesięcy Michał nie pracuje. Osiem miesięcy! Każdego dnia patrzę, jak moja córka Kasia i jej mąż żyją na naszym garnuszku. Gotuję dla nich obiady, piorę ich ubrania, płacę rachunki. Kiedyś marzyłam o tym, by dom był pełen śmiechu i dziecięcych głosów. Teraz słyszę tylko ciche szepty i trzask zamykanych drzwi.
— Mamo, daj mu spokój — Kasia weszła do kuchni z miną obrażonego dziecka. — On naprawdę się stara. Wysłał już dziesiątki CV.
— I co z tego? — nie wytrzymałam. — Praca sama do niego nie przyjdzie! Ile jeszcze będziemy na was pracować z ojcem?
Kasia spojrzała na mnie z wyrzutem. W jej oczach zobaczyłam coś nowego — gniew i bezsilność. — Może gdybyś go nie poniżała na każdym kroku, byłoby mu łatwiej!
Zrobiło mi się słabo. Przecież to ja codziennie wstaję o szóstej rano, żeby zrobić im śniadanie. To ja odkładam na bok własne potrzeby, żeby im niczego nie brakowało. Czy naprawdę jestem taka zła?
Wieczorem usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi sypialni. Michał mówił cicho:
— Może powinniśmy się wyprowadzić. Twoja mama ma rację, jestem bezużyteczny.
Kasia odpowiedziała łamiącym się głosem:
— Nie mów tak. Wiem, że ci ciężko. Mama po prostu nie rozumie.
Nie rozumiem? Może rzeczywiście nie rozumiem tej nowej rzeczywistości, w której dorosły mężczyzna potrafi całymi dniami siedzieć w domu i czekać na cud. Michał był kiedyś ambitny, miał plany. Po ślubie z Kasią wszystko się zmieniło. Najpierw stracił pracę w hurtowni, potem długo szukał czegoś nowego, aż w końcu przestał szukać w ogóle.
Pamiętam dzień, w którym Kasia przyprowadziła go do domu po raz pierwszy. Był uprzejmy, trochę nieśmiały, ale miał błysk w oku. Mówił o swoich marzeniach: własny biznes, podróże, dom na wsi. Dziś ten błysk zgasł.
Z ojcem rozmawiamy coraz rzadziej. On milczy, zamyka się w warsztacie albo wychodzi na długie spacery z psem. Kiedy próbuję zacząć rozmowę o Kasi i Michale, tylko wzdycha:
— Daj im czas. Może się ogarną.
Ale ile jeszcze mamy czekać?
Wczoraj doszło do awantury. Kasia wróciła późno z rozmowy kwalifikacyjnej (ona przynajmniej próbuje coś zmienić). Była zmęczona i roztrzęsiona.
— Jak poszło? — zapytałam ostrożnie.
— Nie wiem… Pewnie nic z tego nie będzie — odpowiedziała i usiadła przy stole.
Michał nawet nie wyszedł z pokoju.
— Kasia, musimy porozmawiać poważnie — zaczęłam spokojnie, choć serce waliło mi jak młotem. — Tak dalej być nie może. Michał musi znaleźć pracę albo… albo musicie się wyprowadzić.
Kasia zerwała się z krzesła.
— Chcesz nas wyrzucić?! Po tym wszystkim?!
— Nie chcę was wyrzucać! Ale nie mogę dłużej patrzeć, jak marnujecie sobie życie!
Wybiegła z kuchni ze łzami w oczach. Michał zamknął się w łazience na godzinę. Ja zostałam sama przy stole, z kubkiem zimnej kawy i poczuciem winy.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, gdzie popełniłam błąd jako matka. Czy za bardzo ich rozpieszczałam? Czy powinnam była być bardziej stanowcza? A może to po prostu czasy się zmieniły i młodzi ludzie już nie potrafią walczyć o siebie?
Rano znalazłam na stole kartkę od Kasi: „Mamo, przepraszam za wszystko. Kocham cię, ale muszę być po stronie męża. On jest moją rodziną.” Poczułam ukłucie żalu i dumy jednocześnie. Ona naprawdę go kocha… Ale czy miłość wystarczy?
Michał wyszedł tego dnia na spotkanie w urzędzie pracy. Wrócił późnym popołudniem, blady i przygnębiony.
— Nic z tego — powiedział tylko i zamknął się w pokoju.
Wieczorem usiedliśmy wszyscy razem przy kolacji. Cisza była gęsta jak mgła nad Wisłą.
— Może powinniśmy spróbować gdzie indziej — odezwał się nagle Michał. — Może w Warszawie będzie łatwiej o pracę.
Kasia spojrzała na niego z nadzieją.
— Pomożecie nam się przeprowadzić? — zapytała mnie cicho.
Serce mi pękło. Z jednej strony chciałam im pomóc, z drugiej — czułam ulgę na myśl o odzyskaniu spokoju we własnym domu.
— Oczywiście — odpowiedziałam po chwili milczenia. — Zawsze możecie na nas liczyć.
W nocy długo płakałam do poduszki. Czy to naprawdę jedyne wyjście? Czy wypycham własne dziecko z domu czy ratuję rodzinę przed całkowitym rozpadem?
Dziś siedzę przy oknie i patrzę na pusty pokój Kasi i Michała. Ich rzeczy już spakowane, jutro wyjeżdżają do Warszawy. Czuję ulgę i ból jednocześnie. Może tam znajdą szczęście i odpowiedzialność, której zabrakło tutaj?
Czasem zastanawiam się: czy można kochać za bardzo? Czy pomagając dzieciom nie odbieramy im siły do walki o siebie? Może czasem trzeba pozwolić im upaść, żeby nauczyli się wstawać sami…