„Mamo, tu jest nudno!” – Jak wizyta u babci zamieniła się w rodzinny dramat i lekcję na całe życie
– Mamo, tu jest nudno! – krzyknęła Zosia, rzucając na podłogę pionki od warcabów. Jej młodszy brat, Kuba, już od pół godziny kręcił się w kółko po salonie, co chwilę zerkając na zegarek w moim telefonie. Siedziałam na kanapie obok mojej mamy, pani Haliny, która z trudem powstrzymywała się od komentarza. W powietrzu wisiała cisza, ciężka jak świąteczny makowiec.
– Kiedy wracamy do domu? – jęknął Kuba. – U babci nie ma nawet Wi-Fi!
Moja mama spojrzała na mnie z wyrzutem. – Za moich czasów dzieci potrafiły się bawić bez tych wszystkich bajerów – powiedziała cicho, ale wyraźnie. – Może powinniście nauczyć ich czegoś innego niż tylko patrzenia w ekran.
Poczułam ukłucie winy. Przecież sama pamiętam, jak biegałam po tym ogrodzie, wspinałam się na jabłoń i godzinami słuchałam opowieści babci o wojnie i o tym, jak piekła chleb w piecu. Ale moje dzieci… One żyją w innym świecie. Świecie TikToka, Minecrafta i nieustannej potrzeby bodźców.
– Zosia, Kuba – zaczęłam pojednawczo – może pójdziemy na spacer do lasu? Babcia pokaże wam miejsce, gdzie kiedyś znalazłam lisie nory.
– Nuuuda! – odpowiedzieli chórem.
Mama westchnęła ciężko i wyszła do kuchni. Słyszałam, jak trzaska szufladami. Zosia spojrzała na mnie z wyrzutem.
– Mamo, czemu musimy tu przyjeżdżać? U babci zawsze jest tak samo. Nawet nie ma telewizora z Netflixem!
Przez chwilę miałam ochotę po prostu spakować dzieci i wrócić do domu. Ale wiedziałam, że to nie rozwiąże problemu. Moja mama była coraz starsza. Każda wizyta była dla niej świętem. A ja… Ja czułam się rozdarta między dwoma światami.
Wieczorem usiedliśmy przy stole. Mama podała rosół z domowym makaronem. Kuba marudził, że nie chce jeść mięsa. Zosia grzebała łyżką w talerzu.
– Pamiętasz, jak byłaś mała i zawsze prosiłaś o dokładkę? – zapytała mama z lekkim uśmiechem.
– Pamiętam – odpowiedziałam cicho. – Ale wtedy wszystko było inne.
– Bo wtedy umiałaś się cieszyć tym, co masz – powiedziała mama i spojrzała na wnuki. – Dzieci teraz tylko narzekają.
Zrobiło mi się przykro. Próbowałam tłumaczyć dzieciom, że u babci jest inaczej, bo to dom pełen wspomnień i tradycji. Ale one patrzyły na mnie jak na kosmitkę.
Po kolacji Zosia zamknęła się w pokoju gościnnym z książką (jedyną rzecz, którą dała się przekonać zabrać z domu), a Kuba układał klocki Lego na dywanie. Mama siedziała przy oknie i patrzyła w ciemność.
– Może powinnam kupić im komputer? – zapytała nagle.
– Mamo, nie o to chodzi…
– A o co? Żeby chciały tu przyjeżdżać? Żebyśmy nie byli sobie obcy?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież sama czułam się tu coraz bardziej obco. Wszystko było takie samo jak kiedyś – a jednak zupełnie inne.
Następnego dnia rano mama zaproponowała wspólne pieczenie drożdżówki. Zosia tylko przewróciła oczami, ale Kuba zgodził się pomóc. W kuchni rozległ się śmiech – pierwszy raz od dawna. Mama pokazała Kubie, jak zagniatać ciasto. Zosia przyszła zobaczyć, co się dzieje i niechętnie zaczęła układać owoce na cieście.
– Widzisz? – szepnęła mama do mnie z uśmiechem. – Czasem trzeba po prostu poczekać.
Ale wieczorem wszystko wróciło do normy. Dzieci znów narzekały na nudę, a ja znów czułam się bezradna.
Przed wyjazdem mama podarowała dzieciom stary album ze zdjęciami. Zosia przeglądała go w samochodzie i nagle zapytała:
– Mamo… a czemu ty już nie masz takich przyjaciół jak wtedy?
Zatkało mnie. Przypomniałam sobie tamte beztroskie lata i poczułam łzy pod powiekami.
– Bo dorosłość czasem zabiera nam to, co najważniejsze – odpowiedziałam cicho.
W domu dzieci rzuciły się do swoich tabletów i komputerów. Ja usiadłam przy stole i długo patrzyłam w okno.
Czy naprawdę nie da się już pogodzić tych dwóch światów? Czy moje dzieci kiedykolwiek pokochają dom mojej mamy tak mocno, jak ja kiedyś? A może to ja powinnam nauczyć się patrzeć na ich świat inaczej?