Kiedy wszystko się wali, a pomoc przychodzi z najmniej oczekiwanej strony
– I co teraz zrobisz, Anka? – zapytała mnie sąsiadka, kiedy zobaczyła mnie na klatce schodowej z zapłakaną twarzą i dzieckiem na rękach. Nie potrafiłam odpowiedzieć. W głowie miałam pustkę, a serce waliło mi jak oszalałe. Mój świat właśnie się zawalił.
To był zwykły wtorek. Zosia spała w łóżeczku, a ja gotowałam zupę na obiad. O 13:00 zadzwonił telefon. To był Adam, mój mąż. „Nie wrócę dziś do domu. W ogóle nie wrócę. Przepraszam.” I tyle. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, rozłączył się. Próbowałam oddzwonić – bez skutku. Wbiegłam do sypialni, szukając portfela i kluczy. Zauważyłam, że jego rzeczy zniknęły. Szafa była pusta. Na półce nie było nawet jego ulubionego zegarka.
Poczułam, jak nogi się pode mną uginają. Usiadłam na podłodze i zaczęłam płakać. Zosia obudziła się i zaczęła płakać razem ze mną. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to dopiero początek koszmaru.
Wieczorem poszłam do bankomatu po pieniądze na mleko dla córki. Karta została odrzucona. Sprawdziłam konto przez aplikację – saldo: 0 złotych. Wszystkie oszczędności zniknęły. Adam zabrał wszystko – nawet pieniądze z mojego konta oszczędnościowego, do którego miał dostęp.
Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Nie jadłam, nie spałam, tylko płakałam i tuliłam Zosię. Dzwoniłam do Adama setki razy, pisałam wiadomości – bez odpowiedzi. W końcu odebrała jakaś kobieta: „Adam nie chce z tobą rozmawiać. Proszę więcej nie dzwonić.” Rozłączyła się.
Zostałam sama w wynajętym mieszkaniu na obrzeżach Warszawy, bez pieniędzy, bez wsparcia rodziny (moja mama mieszka w Niemczech, ojca nie znam). Zaczęły przychodzić rachunki za czynsz i prąd. W lodówce – światło i kilka słoików po ogórkach.
Któregoś dnia zadzwonił domofon. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam… moją teściową, panią Halinę. Przez lata nasze relacje były chłodne – zawsze uważała mnie za „nie dość dobrą” dla jej syna. Stała w progu z torbą pełną zakupów.
– Aniu, wiem, co się stało – powiedziała cicho. – Adam jest idiotą. Nie zostawię cię samej.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Chciałam ją wyrzucić za drzwi, ale byłam zbyt zmęczona i głodna.
– Proszę, wejdź – wyszeptałam.
Usiadłyśmy w kuchni. Halina wyjęła z torby chleb, mleko, masło, słoiki z domowym leczo i ciasto drożdżowe.
– Adam zadzwonił do mnie wczoraj – zaczęła spokojnie. – Powiedział, że odchodzi i nie chce mieć z tobą ani z Zosią nic wspólnego. Myślał, że stanę po jego stronie… Ale ja nie jestem ślepa.
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem.
– Dlaczego mi pomagasz? – zapytałam drżącym głosem.
– Bo jesteś matką mojego wnuczka. I bo wiem, jak to jest zostać samemu – odpowiedziała cicho.
Przez kolejne tygodnie Halina przychodziła codziennie. Przynosiła jedzenie, pomagała mi w opiece nad Zosią, czasem zostawała na noc, żebym mogła się wyspać choć kilka godzin bez przerwy na karmienie i przewijanie.
Zaczęłyśmy rozmawiać – o wszystkim i o niczym. Opowiedziała mi o swoim małżeństwie z ojcem Adama: jak też ją zostawił dla innej kobiety, kiedy Adam miał trzy lata. Jak musiała sama wychowywać syna i walczyć o każdy grosz.
– Myślałam, że Adam będzie inny – westchnęła pewnego wieczoru. – Ale chyba nie da się uciec przed losem.
Zaczęłam szukać pracy – cokolwiek: sprzątanie klatek schodowych, roznoszenie ulotek, opieka nad dziećmi sąsiadów. Halina została ze mną i Zosią przez całe lato. Pomogła mi znaleźć żłobek dla córki i załatwić wszystkie formalności związane z samotnym macierzyństwem.
Pewnego dnia dostałam list polecony – pozew rozwodowy od Adama. Nawet nie próbował się ze mną skontaktować osobiście. W liście napisał tylko: „Chcę zacząć nowe życie. Nie kocham cię już.” Płakałam całą noc.
Halina była przy mnie cały czas. To ona pojechała ze mną do sądu na pierwszą rozprawę rozwodową. To ona trzymała mnie za rękę, kiedy sędzia pytał o powody rozstania i sytuację materialną.
Po kilku miesiącach zaczęło być trochę lepiej. Dostałam pracę w małym sklepie spożywczym na pół etatu. Zosia poszła do żłobka, a ja powoli zaczynałam odzyskiwać równowagę psychiczną.
Adam nigdy więcej się nie odezwał. Słyszałam tylko plotki od znajomych, że mieszka z nową partnerką gdzieś pod Poznaniem.
Halina została moją najbliższą osobą w Warszawie. Czasem śmiejemy się razem przez łzy: „Kto by pomyślał, że będziemy sobie tak bliskie?” – mówi Halina.
Dziś wiem jedno: gdyby nie ona, nie wiem, czy dałabym radę przetrwać tamte miesiące samotności i rozpaczy.
Często zastanawiam się nad tym wszystkim: czy można wybaczyć taką zdradę? Czy człowiek naprawdę poznaje siebie dopiero wtedy, gdy traci wszystko? Może czasem największa siła tkwi właśnie w tych relacjach, których nigdy byśmy się nie spodziewali…